sobota, 12 października 2013

Rozdział 6.

Rozdział dla Aroosy Ens Black!
I żebyś przestała mi dedykować! :3

 - Jak to "Chloe zaginęła"?! - zapytała Ginny i bez zaproszenia wparowała do mojego salonu, gdzie siedziałam z psami na kolanach i - jak zwykle, gdy nie miałam nic do roboty - przyglądałam się zdjęciom z kominka.

 - No nie ma jej. Szukałam wszędzie. - odpowiedziałam spokojnie, wciąż nie odwracając wzroku ze zdjęć.

 - A dzwoniłaś do tej... jak jej tam... Bei?

 - Tak. Jakieś dwadzieścia razy. Za każdym razem odpowiada sekretarka.

 - No świetnie. Opiekunka ukradła ci dziecko.

 - Przestań, Gin. Może po prostu był jakiś napad, zabrali małą i ogłuszyli Beę? A teraz ona jej szuka i dlatego nie odpowiada na moje telefony?

 - Miona, myśl logicznie. Przecież to się nie trzyma kupy. Gdzie ty tu widzisz ślady napadu? - rozejrzałam się po pokoju. Rzeczywiście nic nie wskazywało na to, by ktoś zrobił napad.

 - A skąd wiesz, że to nie czarodzieje? - zapytałam. - Przecież mogli zaczarować dom, by wyglądał, jakby nic się nie stało.

 - To może zapytajmy sąsiadów, czy nic nie widzieli?

 - Pytałam, nikt nic nie widział.

 - Dziwna sprawa...

 - No przecież wszyscy spali. To proste. Cicho włamali się do domu i wpakowali obie do worków, a potem niepostrzeżenie wyprowadzili z domu, zanim ktokolwiek mógł coś zobaczyć.

 - Miona, ty głupiejesz coraz bardziej przez tych wszystkich mugoli. - spojrzałam na nią zdenerwowana. - No przepraszam. Chodzi mi o to, że to niemożliwe, nawet jak dla czarodziei. Mugole przecież musieli coś zobaczyć!

 - Mogli, ale nie musieli. Pomyśl, Ginny: jest noc, wszyscy śpią, najlepszy moment, by włamać się do domu znanej czarodziejki i porwać jej dziecko dla okupu. Na pewno za parę godzin wyślą mi list, ile chcą w zamian za małą.

 - Nie wygłupiaj się, Miona. Ile już tu siedzisz czasu? Pięć godzin, może sześć...? A Bea mogła uciec z małą tuż po twoim wyjściu nie wzbudzając podejrzeń.

 - No dobrze, załóżmy, że wierzę w twoją wersję wydarzeń. Ale w takim razie, dlaczego miałaby ukraść moje dziecko?

 - Może ktoś ją wynajął? Na pewno musiała zdobyć twoje zaufanie, a ty byle komu nie dałabyś opiekować się twoim dzieckiem, prawda?

 - No w sumie... możesz mieć rację.

 - A potem musiałaby się trochę nią po opiekować, żeby wyglądało, jakby naprawdę była tylko opiekunką. Również w trakcie tej całej "opieki" zdobyła zaufanie Chloe, dlatego powiedziała jej, że idą na spacer, a tak naprawdę ją zabrała. A więc prawidłowe pytanie powinno brzmieć: do kogo?

 - Trzeba zwołać ekipę poszukiwawczą. - uderzyłam w otwartą rękę pięścią i wstałam.

 - Ty dzwonisz po Harry'ego i Didiera, a ja dzwonię do Diany i może jeszcze Zabiniego.

 Pięć minut później byli obecni wszyscy prócz Diany, która powiedziała, że jest teraz u dentysty i za chwilę będą borować jej zęby.

 - Co jest tak ważną sprawą, że musieliśmy się zrywać o... 10.30 w... uwaga... niedzielę, gdy to wszyscy mamy wolne i mamy ochotę odpocząć? - zapytał Zabini, gdy wszyscy się wygodnie rozsiedli, a ja i Ginny stałyśmy na środku salonu.

 - Wiesz co, Ginny? - zapytałam przyjaciółki. - Myślałam, że przesadzasz z tym, że Zabini jest upierdliwy, ale muszę ci chyba przyznać rację. On jest bardzo upierdliwy.

 - Ej! - prychnął Zabini. - Ja wcale nie jestem upierdliwy! Ja jestem odważny, sprytny i męski, a także czuły, o!

 - Tak, tak, Zabini. Masz strasznie zawyżone mniemanie o sobie. - powiedziała Ginny. - No nieważne, mamy dużo gorszy problem. Zapewne każdy z was wie, że Miona ma córkę, prawda?

 Wszyscy dali odpowiedź twierdzącą.

 - Tak więc: Herm wychodziła na wesele George'a i zostawiła Chloe z opiekunką i gdy dzisiaj wróciła to nigdzie ich nie było. Sąsiedzi nic nie widzieli, a Bea nie odbiera telefonów. Więc zwołałyśmy was tutaj, by prosić was o pomoc.

 - Przecież to straszne. Jak to jej nie ma? A może trzeba zadzwonić do tej całej Bei z innego numeru? Może wtedy odbierze? - zaproponował Didier, z tym swoim francuskim akcentem.

 - Ktoś zna Beę West? Wie gdzie może mieszkać? - zapytała Ginny, a mnie w głowie zaświtała pewna myśl.

 - Właśnie! Dlaczego nie wpadłam na to wcześniej? Przecież Pansy i Tracey ją znają! - powiedziałam.

 - No, Granger, ty to masz refleks. - powiedział Zabini.

 - Też byś miał pustki w głowie, gdyby ci dziecko ukradli! - powiedziałam i wzięłam z szafy torebkę. - To ja i Ginny pójdziemy do Pansy, a wy trzej pójdziecie do Tracey. Zabini na pewno wie, gdzie ona mieszka. - dodałam, gdy Harry chciał coś powiedzieć.

 Dotarłyśmy do domu Pansy w piętnaście minut. Mieszkała w bloku, niedaleko pubu, w którym pracowałam. Zadzwoniłam do domofonu i chwilę odczekałam, zanim wreszcie nam otworzyła, nie pytając nawet, kto idzie. Szybko weszłyśmy na czwarte piętro i zapukałyśmy do drzwi po lewej stronie.

 - O, to wy, wchodźcie. - powiedziała zaspanym głosem i otworzyła szerzej drzwi. - Poczekajcie chwilę.

 Powiedziała, a my z Ginny weszłyśmy do pokoju, w którym była kanapa, dwa fotele i mały telewizorek, a także masa ubrań, porozrzucana po całym pomieszczeniu i duży kominek na całą ścianę. Podniosłam z jednego z foteli jakąś bluzkę i rzuciłam na kanapę, siadając. Rozejrzałam się po pokoju. Na ścianach wisiały różne obrazki: od martwej natury ulicznych artystów, po różnokolorowe mozaiki. Na półkach piętrzyły się książki, porcelanowe figurki różnych zwierząt, przyciski do papieru, głównie w kształcie króliczków i wiele innych rzeczy, zupełnie odchodzących od normy. W rogu pokoju, za telewizorem, stał kojec, w których wylegiwał się mały, biały kotek, drapiący pazurkami obicie kojca i pomrukujący cichutko.

 - No więc chciałyście coś ważnego? - zapytała Pansy, wchodząc do salonu. Była już ubrana, uczesana i pomalowana.

 - Tak. - powiedziałam. - Chciałyśmy wiedzieć, czy orientujesz się może, gdzie mieszka Bea?

 - Bea West? - zapytała, ziewając, a ja kiwnęłam głową. - A po co wam jej adres?

 - Oh, to już dłuższa historia. Po prostu powiedz nam, czy wiesz mniej więcej gdzie ona mieszka, lub często przebywa?

 - No ostatnio mówiła coś tam o tym, że mieszka z Weasley'em, ale nie jestem pewna. Ona często coś zmyśla, ale była wtedy bardzo szczęśliwa... Musiałybyście go zapytać...

 - Ale że jak to...? - zapytała Ginny, zupełnie zbita z tropu. Ja się nie odzywałam, tylko tępo wpatrywałam w białego kota. - Ron nic mi nie mówił...

 Jak to możliwe, że Bea ukrywała przede mną coś tak istotnego? Może i nie wiedziała, że to Ron jest ojcem, ale przecież mogła mnie poinformować o tym, że z nim mieszka. Ale przecież skoro mieszka z Ronem, to znaczy, że musiała z nim współpracować, czyli moja córka trafiła do ojca?

 - Ginny? - zapytałam. Chciałam, by mój głos brzmiał pewnie, ale niestety przez te dzisiejsze "nowinki" zaczął drżeć. Ruda skierowała głowę w moją stronę. - Wiesz, gdzie mieszka Ronald?

 - Niestety nic mi nie mówił, ale to na pewno nie Ron porwał Chloe, on nie byłby do tego zdolny. - przypomniały mi się słowa Rona "Przekonamy się, czy jej nigdy nie poznam" dopiero teraz zrozumiałam ich sens. Ale jak to możliwe, że on z takiego miłego chłopaka stał się porywaczem dzieci?

 - Ginny, to Ron porwał Chloe. - powiedziałam, gdy Ginny wciąż paplała, że to jest jej brat, dobrze wychowany i ułożony i w życiu nie zniżyłby się do tego poziomu. Jednak, gdy ona wciąż gadała, krzyknęłam: - Ginny! To Ron porwał moje dziecko!

 - Skąd wiesz? - zapytała. - Przecież to nie musiał być on. To mógłby być każdy. Zresztą sama mówiłaś, że to pewnie jakiś włamywacz, który chce okupu. Mówię ci, przyjdzie list. Albo już został wysłany tylko sowa nie mogła przylecieć przez twoje kruki. Tak, to na pewno to! I teraz biedna Bea szuka Chloe wszędzie, bo została ogłuszona i nie może się z tobą skontaktować, bo zabrali jej telefon, albo...!

 - Ginny, ty sama siebie oszukujesz. - przerwałam jej. - Wiem, że to twój brat i całkowicie to szanuję, ale zrozum, że nie zawsze można mu ufać. Mieszkałaś z nim, gdy byłaś dzieckiem, bawiłaś się i dorastałaś, ale Ron się zmienił i tylko ty tego jeszcze nie dostrzegłaś. On już nie jest tym samym Ronem, teraz to zupełnie obcy człowiek.

 - Mogę się dowiedzieć o co chodzi? - zapytała Pansy.

 - Ron jest ojcem Chloe, ale nie miał z nią żadnego kontaktu, nieważne przez co, i teraz Bea stała się jej opiekunką, prawda? No więc poszłam wczoraj na wesele George'a i zostawiłam małą z Beą i gdy dzisiaj wróciłam w domu były tylko psy. Żadnej kartki, nic. Bea nie odbiera telefonów, a sąsiedzi mówią, że nie widzieli nic podejrzanego, a ja sama już nie wiem, co o tym myśleć. Na weselu Ron powiedział coś, nad czym się wcześniej nie zastanawiałam, ale teraz dopiero zrozumiałam, że wyraźnie podkreślał, iż zamierza spotkać się z małą. I dopiero, gdy powiedziałaś, że Bea mieszka z Ronaldem skojarzyłam fakty. Ona dla niego pracuje i od początku planowała porwanie mojej córki, czekała tylko na odpowiedni moment, a moja kilkugodzinna nieobecność tylko ułatwiła jej zadanie.

 - Musisz skontaktować się z Dracze. - powiedziała Pansy, a ja prychnęłam. Mam prosić Malfoy'a o pomoc? Ani mi się śni.

 - Dlaczego? - zapytała podejrzliwie Ginny. - Co Malfoy ma wspólnego z tą sprawą?

 - Kompletnie nic, dlatego musicie się z nim skontaktować. On jest aurorem, myślałam, że wiesz, Weasley. I jest w dodatku piekielnie dobry w swoim fachu. Potrzebujesz jego pomocy. - powiedziała do mnie.

 - Nie będę go prosić o pomoc. - powiedziałam łagodnie.

 - No właśnie, to skrzywdziłoby jej dumę, co nie, Miona? - zapytała Gin.

 - Wiesz, Gin, dla mnie dobro mojej córki jest ważniejsze od dumy. Muszę prosić go o pomoc. - zdecydowałam po dłuższej chwili namysłu.

 - Możecie skorzystać z mojego kominka, będzie szybciej. - powiedziała i wzięła z półki mały kociołek, w którym znajdował się proszek Fiuu. Wzięłam garść i wcisnęłam się z Ginny do kominka.

 - A ty nie idziesz z nami? - zapytałam, nie chcę sama go prosić.

 - Możecie poczekać na mnie przed fontanną, pójdę jeszcze po Tracey, ona też się przyda.

 Przytaknęłam i rzuciłam proszek pod nogi, wypowiadając poprawnie adres docelowy. Chwilę później wirowałyśmy w zielonych płomieniach, wśród popiołu i sadzy.

 - Ale tu się zmieniło... - powiedziałam, gdy wyszłyśmy z kominka i kierowałyśmy się w stronę fontanny. Pracownicy mieli wciąż szaty rozróżniające je od innych czarodziejów, jednak wszyscy byli tacy bardziej optymistyczni niż za czasów Voldemorta. Ściany zostały inaczej pomalowane, a samolociki niosące listy pomiędzy pracownikami miały kolory tj. różowy czy zielony. Wszystko było bardziej wesołe i nie wiało nudą jak wtedy, gdy pierwszy raz tu byłam.

 - Taa... - potwierdziła Ginny i oparła się o fontannę. Chwilę później podeszła do nas Pan z Tracey.

 - To co, idziemy? - zapytały, a ja kiwnęłam głową i ruszyłam za nimi w stronę wind.

 Gdy czekałyśmy na kanapie przed drzwiami do biura Malfoy'a aż Pansy wróci, obserwowałyśmy wielkie akwarium, wbudowane w ścianę. Różnokolorowe rybki pływały i dojadały resztki karmy, która przed chwilą została im nasypana. Po lewej stronie drzwi za biurkiem siedziała sekretarka Dracona i pisała coś na kartce. Co chwila przylatywały do niej kolorowe samolociki, a ona je bezzwłocznie czytała i albo wyrzucała, albo kładła na biurko i przepisywała ich treść na czyste kartki. Była to ładna, szczupła blondynka o łagodnych rysach twarzy. Miała na nosie okulary w cienkich oprawkach, ale widać było, że nosiła je tylko do czytania. Miała na sobie granatową marynarkę i tego samego koloru spódnicę, a na nogach czarne, eleganckie szpilki.

 - Możesz wchodzić, Miona. - powiedziała Pansy, wystawiając głowę poza framugę drzwi. Wstałam i na chwiejnych nogach ruszyłam w stronę drzwi. Nie sądziłam, że będę się aż tak denerwować. Weszłam do środka i rozejrzałam się po pomieszczeniu. Był to średniej wielkości gabinet z wielką szafą na całą długość jednej ze ścian, znajdowały się na niej różne formularze, segregatory i czyste pergaminy i kartki. Na przeciwko drzwi było wielkie okno, za którym roztaczał się wspaniały krajobraz.

 - Granger, jeśli przyszłaś tu tylko po to, żeby oglądać obrazy za oknem, to mogłaś tu w ogóle nie przychodzić. - powiedział Malfoy, jak zwykle cyniczny. Spojrzałam na lewą stronę, gdzie znajdowało się jego biurko. Muszę przyznać, że wyprzystojniał, pomyślałam, lecz szybko odgoniłam od siebie tę myśl. Malfoy przystojny? Przecież to niemożliwe. Może być sarkastyczny, głupi i gburowaty, ale w życiu nie określiłabym go mianem przystojnego, no ewentualnie ładnego, ale nic poza tym.

 - Dobrze wiesz, Malfoy, że nie przyszłabym tu z własnej woli, gdyby okoliczności na to nie wskazywały. - odpowiedziałam i usiadłam na krześle przed jego biurkiem, zaraz obok Pansy.

 - Pansy niewiele mi powiedziała, więc z łaski swojej wytłumacz mi, dlaczego musiałaś tu przyjść.

 - Co dokładnie ci Pansy powiedziała? - zapytałam, siląc się na miły ton głosu.

 - Że potrzebujesz dobrego aurora. - odpowiedział, odkładając kartki, które cały czas segregował. Dopiero teraz na mnie spojrzał i otworzył usta na kilka sekund, a ja uśmiechnęłam się złośliwie. To będzie długa rozmowa.

Nie myślcie sobie, że jestem jakąś
krętaczką. Miał być Malfoy, to się
Pojawił xD

Przepraszam za jakiekolwiek błę-
dy, które mogły tu zawitać, ale be-
ty nie mam i muszę sama wszystko
poprawiać, lecz myślę, że dobrze mi
idzie, przynajmniej się kształcę ;D

Przepraszam za opóźnienia, ale jak
już pisałam każdemu z moich stałych
czytelników z osobna: brak weny i WT
to spowodowały.

Tak więc liczę, że zachęciłam Was do dalszego czytania moich wypocin i do komentowania.

xoxo
Sakura


EDIT2: Błąd poprawiony. ^^ Chciałam tylko wyjaśnić parę spraw. Pod postem dwie osoby (nie będę wytykać palcami xd) napisały mi, iż nie pojmują spokojnego nastawienia Miony do tej całej sytuacji, otóż muszę Was poinformować, moje kochane, że ona tak odreagowuje. To jest jej sposób na oddalenie od siebie złych myśli. Zapewne czytałyście wcześniejsze rozdziały i wiecie o tym, iż panna Granger miewała myśli samobójcze, a bycie spokojną i opanowaną pomaga jej się odprężyć, by nie myślała już o tym, by odejść z tego świata. A co do Dracze, to chcę tylko powiedzieć (napisać, ekhem), że on na początku tylko zerknął na Hermę, dopiero później jej się przyjrzał. Hehz. To cze.

6 komentarzy:

  1. Jeju !! Jest rozdział :)
    Nie wiem co mam napisać, więc piszę tylko, że nie mogę się doczekać następnego rozdziału i rozmowy z Draco *.*

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział całkiem fajny. Jedyne, co mi trochę nie pasowało, to że Hermiona w taki sposób zareagowała na porwanie ukochanej córki. Jak dla mnie to powinna być o wiele bardziej przejęta i okazać więcej emocji, ale cóż to tylko moje zdanie :) Generalnie reszta jest spoko i już się nie mogę doczekać kolejnej notki :)
    http://dramiona-la-fin-de-la-vie.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. Hey, hey, z otchłani kosmosu przybył Dracze <3
    ~*~
    Jedyne co mnie dziwi to reakcja Miony - taka jakaś za spokojna! Ja się awanturuję jeśli zginie mi jedna bransoletka, a co dopiero dziecko, ale to Twój blog i nie powinnam się wtrącać ;3 I BUM! Wyłapałam ( końcu mam się do czego przyczepić ^^) jeden błąd ^^ zamiast ,,miesza'' powinno być ,,mieszka''.
    Dodam, że dedykując mi rozdział (kolejny) przyczyniłaś się do kolejnej dedykacji z mojej strony, więc... Twoja dedykacja pobudziła falę następnych dedykacji ;3 Ale oczywiście bardzo dziękuję ^^
    Pozdrawiam
    Aroosa Ens Black
    *i przepraszam, że dopiero teraz, ale dosłownie kilka minut temu odzyskałam moje wiadro internetów.

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej.:)
    Wpadłam na tego bloga i jestem zachwycona.:) Historia tak odmienna, intrygująca sprawia, że czyta się ją z zapartym tchem.:) Stworzyłaś coś naprawdę idealnego.
    Czekam na kolejny rozdział:)
    Dużo weny.:)
    Pozdrawiam,
    la_tua_cantante_

    dramione-badz-moja-nadzieja.blogspot.com
    PS. czy istnieje możliwość informowania o rozdziałach?

    OdpowiedzUsuń