środa, 23 października 2013

Rozdział 7.

Rozdział z dedykiem dla La Fin De La Vie!
Za pisanie tak świetnego Dramione!

 - Najpierw może opowiedz mi o swojej sytuacji finansowej. - zaczął neutralnym tonem.

 - Nie martw się, Malfoy, zapłacę ci. - odpowiedziałam.

 - Granger, tu nie chodzi o pieniądze dla mnie. Trzeba odhaczyć wszystkie możliwe opcje. W tym też kradzież dziecka dla okupu.

 - Nie, to na pewno nie była kradzież dla okupu. Mam już nawet pewną teorię, co do tego, kto mógł ukraść Chloe.

 - W takim razie powiedz, czego ode mnie oczekujesz? Masz już sprawcę i pewnie też wiesz, dlaczego ukradł twoje dziecko. Więc nie rozumiem, dlaczego przychodzisz z tym do mnie.

 - Ponieważ ten, który ukradł mi dziecko też jest aurorem, a w dodatku nie wiem, gdzie on mieszka.

 - Czyli to on?

 - Tak, to on, ale pomogła mu w tym kobieta. Znasz ją.

 - Kto...?

 - Bea. - wtrąciła Pansy.

 - Ta mała blondynka, która zawsze łaziła za Astorią? - zapytał jej.

 - Tak, to ona.

 - Dlaczego uważasz, że to Bea ją zabrała? Przecież to mógłby być każdy. - tym razem zwrócił się do mnie.

 - Malfoy, ja wiem, że ty wierzysz w to, iż Węże wcale nie są takie złe, ale ona byłaby do tego zdolna. Znałeś ją w ogóle?

 - Trochę. - odpowiedział, wykonując dziwny ruch dłonią.

 - No właśnie.

 - Ale nie odpowiedziałaś mi: dlaczego uważasz, że to zrobiła Bea?

 - Bo jako jedyna wiedziała, kiedy mnie nie ma i w dodatku jest opiekunką Chloe, a raczej była.

 - A skąd wiesz, że ktoś nie zabrał również Bei i dlatego nie odbiera telefonów? Bo nie odbiera, prawda?

 - Oh, ty myślisz zupełnie jak Ginny. Ona też twierdziła, że Ron nie brał w tym udziału, ale jak jej wytłumaczyłam...

 - Chwila! Porównujesz mnie do młodej Weasleyówny? - przerwał mi.

 - Tak. Jesteście nawet do siebie podobni.

 - Nigdy więcej tak nie gadaj. - syknął, mierząc mnie nienawistnym spojrzeniem. - Ej, ty powiedziałaś, że Ron Weasley brał w tym udział?

 - Tak, myślę, że to właśnie on porwał małą.

 - Weasley miałby kogoś porwać? - prychnął. - Może i dostał się na aurora, ale to nie znaczy, że umiałby coś takiego zrobić.

 - Ronald jest inteligentnym człowiekiem, tak samo jak Bea, więc nie rozumiem, dlaczego nie chcesz mi uwierzyć.

 - OK. Powiedzmy, że to Weasley porwał twoją córką, ale dlaczego miałby to robić? - spojrzałam błagalnym wzrokiem na Pansy.

 - Musisz mu powiedzieć, wszystko. Inaczej będziemy stać w miejscu. - powiedziała Pan.

 - Dobra, a więc Ron... on jest ojcem Chloe. - powiedziałam i schowałam twarz w dłoniach, by ukryć rumieńce. Dlaczego się rumieniłam?

 - Granger, to takie straszne, że Weasley jest ojcem twojego dziecka? Bez przesady, ja od zawsze wiedziałem, że to on ci spłodzi jakiegoś bachora. Ale nadal nic z tego nie rozumiem. Skoro to on jest ojcem, to dlaczego miałby porywać własne dziecko?

 - Bo ja... jakby to powiedzieć... uciekłam? Tak, to chyba odpowiednie słowo. Jak byłam w trzecim miesiącu ciąży, wyjechałam do mojego rodzinnego domu i mieszkam tam do dziś, a Ron kompletnie nic nie wiedział.

 - Dlaczego wyjechałaś?

 - Bo chodziłam wtedy jeszcze do Hogwartu. Pewnie nie zastanawiało cię, dlaczego największa kujonica zniknęła przed ukończeniem pierwszego semestru?

 - Nie, szczerze mówiąc nie interesowało mnie to w najmniejszym stopniu.

 - No więc już wiesz. Pomożesz mi wreszcie odnaleźć córkę?

 - Jeszcze nie. Nadal nie wiem, dlaczego wyjechałaś. Przecież to, że byłaś w ciąży to nic nadzwyczajnego. - spojrzałam na niego jak na idiotę. Czy on myśli, że dziecko to tylko taki bonus? Że każda kobieta przechodzi przez ten okres spokojnie i wcale nie ma bólów kręgosłupa i nóg? Że poród to tylko takie chop-siup i wyjście dziecka z brzucha?

 - Człowieku, to był ostatni rok szkoły. Mnóstwo ludzi wytykających mnie palcami. Myślisz, że bym to wytrzymała? I w dodatku nie mogłabym wychowywać dziecka, gdyby się urodziło przed końcem roku szkolnego.

 - To czemu się nie zabezpieczyliście?

 - Zabijcie mnie, bo zaraz nie wytrzymam. - mruknęłam i uderzyłam czołem w blat biurka.

 - Granger, ty się dobrze czujesz? - zapytał, szturchając palcem moją - wciąż leżącą - głowę.

 - Nie, czuję się okropnie. Po co w ogóle tu przyszłam? - zapytałam samą siebie i wyprostowałam się na krześle, wreszcie na niego patrząc. - Zresztą co cię obchodzi moje życie intymne? Była zwykła wpadka i już.

 - OK. To może powiesz mi, czemu Weasley nie wiedział, gdzie jesteś, skoro był ojcem tego dziecka?

 - Bo on jej nie chciał. Kazał mi ją usunąć. Teraz wiesz, zadowolony?

 - Jak najbardziej. I zauważ, że wreszcie ruszyliśmy do przodu. To teraz przejdźmy do sedna sprawy, czyli: gdzie Weasley mógł się podziać? - wstał z krzesła i podszedł do szafy po drugiej stronie pokoju. Zdjął z niej grubą teczkę, z wielką literą "W" i zaczął ją przeglądać. - Weasley, Weasley... - mruczał pod nosem. - O, jest!

 Z powrotem usiadł za biurkiem i wyciągnął czystą kartkę z wysuwanej szuflady. Coś na niej naskrobał i wyciągnął przed siebie, drugą ręką chowając pióro i kałamarz do szuflady. Wzięłam od niego kartkę i przeczytałam czyjś adres.

 - To adres Rona?

 - Nie, świętego Mikołaja. - burknął, zamykając szufladę na klucz. - Granger, masz mózg w ogóle? Czy przez to, że nie ukończyłaś szkoły kompletnie ci się stopił? Tak swoją drogą, to gdzie ty teraz pracujesz?

 - To ty nie wiesz?

 - Nie, dlaczego miałbym wiedzieć?

 - Myślałam, że Pansy ci powiedziała. - wzruszyłam ramionami.

 - To gdzie pracujesz?

 - Tam gdzie Pans.

 - Czyli w... wiesz... burdelu? - zapytał, a ja pokiwałam głową. Jego mina była bezcenna. Aż chciałam zadzwonić po Colina. - Szczerze? Myślałem, że nawet, jak sobie nie poradzisz w magicznym świecie, to u mugoli się coś dla ciebie znajdzie, a tu taka niespodzianka. Nie chodzi mi oczywiście o to, że burdel to najgorsza praca na świecie, czy coś... - zaczął się tłumaczyć przed Pansy.

 - Spoko, Dracze, ja też uważam, że praca tam jest najgorsza na świecie.

 - A skoro mowa o mugolach, to u nich trzeba zdać maturę nawet jak się chce zostać zwykłą sprzątaczką. - powiedziałam według tego, co na ulicy słyszałam.

 - Matura to takie egzaminy końcowe, prawda? - zapytał, a ja skinęłam głową. - Głupio tak. Filch, na przykład, nie musiał nic zdawać, żeby u nas sprzątać.

 - Tak, bo Filch jest pomiędzy światem mugoli, a magicznym światem, więc do innej roboty się nie nadawał. - powiedziała Pansy.

 - Tak, to my może już pójdziemy. - powiedziałam i wstałam, kierując się do drzwi. Pansy poszła w moje ślady. - Cześć, Malfoy.

 - Do zobaczenia, Granger. - znów powrócił do papierkowej roboty, a ja wyszłam, o mało nie potykając się o sekretarkę Dracona, która przechodziła właśnie do swojego biurka.

 - Przepraszam.

 - Następnym razem uważaj jak chodzisz. - powiedziała wściekła i poprawiła okulary. O co mogło jej chodzić? Przecież to nie moja wina, że postanowiła wrócić z toalety akurat wtedy, gdy ja wychodziłam od Malfoy'a.

 - I jak? - zapytała Ginny, podchodząc do nas.

 - Mam. - powiedziałam i pomachałam jej przed twarzą kartką od Dracona.

 - Jejku, to super, wreszcie zobaczę jak mieszka Ron. - powiedziała i wyrwała mi kartkę z ręki, wczytując się w nią dokładnie. - Ale ten Malfoy dziwnie pisze. - powiedziała cicho, a mi się zdawało, że od strony sekretarki ktoś prychnął.

 - To co, idziemy? - zapytałam i skierowałam się w stronę windy. - Do zobaczenia! - krzyknęłam w stronę sekretarki, gdy wszystkie byłyśmy już w windzie i czekałyśmy, aż wreszcie łaskawie ruszy. Nawet nie podniosła głowy. Dziwna jakaś.

I wreszcie jest kolejny rozdział!
Pewnie nie mogliście się docze-
kać, zupełnie jak ja, co? xD
Po prostu miałam mały brak we-
ny co do tego opowiadania, bo
na drugiego bloga pomysły mi się
nie kończą i ciągle chcę tam pisać
coś więcej. Do innych autorów, pi-
szących dwa lub więcej blogów: też
tak macie? Jeśli tak, to tak jest tylko
na początku, co nie? Błagam, napisz-
cie, że tak. •-•

Zapraszam do komentowania!

xoxo
Sakura

sobota, 12 października 2013

Rozdział 6.

Rozdział dla Aroosy Ens Black!
I żebyś przestała mi dedykować! :3

 - Jak to "Chloe zaginęła"?! - zapytała Ginny i bez zaproszenia wparowała do mojego salonu, gdzie siedziałam z psami na kolanach i - jak zwykle, gdy nie miałam nic do roboty - przyglądałam się zdjęciom z kominka.

 - No nie ma jej. Szukałam wszędzie. - odpowiedziałam spokojnie, wciąż nie odwracając wzroku ze zdjęć.

 - A dzwoniłaś do tej... jak jej tam... Bei?

 - Tak. Jakieś dwadzieścia razy. Za każdym razem odpowiada sekretarka.

 - No świetnie. Opiekunka ukradła ci dziecko.

 - Przestań, Gin. Może po prostu był jakiś napad, zabrali małą i ogłuszyli Beę? A teraz ona jej szuka i dlatego nie odpowiada na moje telefony?

 - Miona, myśl logicznie. Przecież to się nie trzyma kupy. Gdzie ty tu widzisz ślady napadu? - rozejrzałam się po pokoju. Rzeczywiście nic nie wskazywało na to, by ktoś zrobił napad.

 - A skąd wiesz, że to nie czarodzieje? - zapytałam. - Przecież mogli zaczarować dom, by wyglądał, jakby nic się nie stało.

 - To może zapytajmy sąsiadów, czy nic nie widzieli?

 - Pytałam, nikt nic nie widział.

 - Dziwna sprawa...

 - No przecież wszyscy spali. To proste. Cicho włamali się do domu i wpakowali obie do worków, a potem niepostrzeżenie wyprowadzili z domu, zanim ktokolwiek mógł coś zobaczyć.

 - Miona, ty głupiejesz coraz bardziej przez tych wszystkich mugoli. - spojrzałam na nią zdenerwowana. - No przepraszam. Chodzi mi o to, że to niemożliwe, nawet jak dla czarodziei. Mugole przecież musieli coś zobaczyć!

 - Mogli, ale nie musieli. Pomyśl, Ginny: jest noc, wszyscy śpią, najlepszy moment, by włamać się do domu znanej czarodziejki i porwać jej dziecko dla okupu. Na pewno za parę godzin wyślą mi list, ile chcą w zamian za małą.

 - Nie wygłupiaj się, Miona. Ile już tu siedzisz czasu? Pięć godzin, może sześć...? A Bea mogła uciec z małą tuż po twoim wyjściu nie wzbudzając podejrzeń.

 - No dobrze, załóżmy, że wierzę w twoją wersję wydarzeń. Ale w takim razie, dlaczego miałaby ukraść moje dziecko?

 - Może ktoś ją wynajął? Na pewno musiała zdobyć twoje zaufanie, a ty byle komu nie dałabyś opiekować się twoim dzieckiem, prawda?

 - No w sumie... możesz mieć rację.

 - A potem musiałaby się trochę nią po opiekować, żeby wyglądało, jakby naprawdę była tylko opiekunką. Również w trakcie tej całej "opieki" zdobyła zaufanie Chloe, dlatego powiedziała jej, że idą na spacer, a tak naprawdę ją zabrała. A więc prawidłowe pytanie powinno brzmieć: do kogo?

 - Trzeba zwołać ekipę poszukiwawczą. - uderzyłam w otwartą rękę pięścią i wstałam.

 - Ty dzwonisz po Harry'ego i Didiera, a ja dzwonię do Diany i może jeszcze Zabiniego.

 Pięć minut później byli obecni wszyscy prócz Diany, która powiedziała, że jest teraz u dentysty i za chwilę będą borować jej zęby.

 - Co jest tak ważną sprawą, że musieliśmy się zrywać o... 10.30 w... uwaga... niedzielę, gdy to wszyscy mamy wolne i mamy ochotę odpocząć? - zapytał Zabini, gdy wszyscy się wygodnie rozsiedli, a ja i Ginny stałyśmy na środku salonu.

 - Wiesz co, Ginny? - zapytałam przyjaciółki. - Myślałam, że przesadzasz z tym, że Zabini jest upierdliwy, ale muszę ci chyba przyznać rację. On jest bardzo upierdliwy.

 - Ej! - prychnął Zabini. - Ja wcale nie jestem upierdliwy! Ja jestem odważny, sprytny i męski, a także czuły, o!

 - Tak, tak, Zabini. Masz strasznie zawyżone mniemanie o sobie. - powiedziała Ginny. - No nieważne, mamy dużo gorszy problem. Zapewne każdy z was wie, że Miona ma córkę, prawda?

 Wszyscy dali odpowiedź twierdzącą.

 - Tak więc: Herm wychodziła na wesele George'a i zostawiła Chloe z opiekunką i gdy dzisiaj wróciła to nigdzie ich nie było. Sąsiedzi nic nie widzieli, a Bea nie odbiera telefonów. Więc zwołałyśmy was tutaj, by prosić was o pomoc.

 - Przecież to straszne. Jak to jej nie ma? A może trzeba zadzwonić do tej całej Bei z innego numeru? Może wtedy odbierze? - zaproponował Didier, z tym swoim francuskim akcentem.

 - Ktoś zna Beę West? Wie gdzie może mieszkać? - zapytała Ginny, a mnie w głowie zaświtała pewna myśl.

 - Właśnie! Dlaczego nie wpadłam na to wcześniej? Przecież Pansy i Tracey ją znają! - powiedziałam.

 - No, Granger, ty to masz refleks. - powiedział Zabini.

 - Też byś miał pustki w głowie, gdyby ci dziecko ukradli! - powiedziałam i wzięłam z szafy torebkę. - To ja i Ginny pójdziemy do Pansy, a wy trzej pójdziecie do Tracey. Zabini na pewno wie, gdzie ona mieszka. - dodałam, gdy Harry chciał coś powiedzieć.

 Dotarłyśmy do domu Pansy w piętnaście minut. Mieszkała w bloku, niedaleko pubu, w którym pracowałam. Zadzwoniłam do domofonu i chwilę odczekałam, zanim wreszcie nam otworzyła, nie pytając nawet, kto idzie. Szybko weszłyśmy na czwarte piętro i zapukałyśmy do drzwi po lewej stronie.

 - O, to wy, wchodźcie. - powiedziała zaspanym głosem i otworzyła szerzej drzwi. - Poczekajcie chwilę.

 Powiedziała, a my z Ginny weszłyśmy do pokoju, w którym była kanapa, dwa fotele i mały telewizorek, a także masa ubrań, porozrzucana po całym pomieszczeniu i duży kominek na całą ścianę. Podniosłam z jednego z foteli jakąś bluzkę i rzuciłam na kanapę, siadając. Rozejrzałam się po pokoju. Na ścianach wisiały różne obrazki: od martwej natury ulicznych artystów, po różnokolorowe mozaiki. Na półkach piętrzyły się książki, porcelanowe figurki różnych zwierząt, przyciski do papieru, głównie w kształcie króliczków i wiele innych rzeczy, zupełnie odchodzących od normy. W rogu pokoju, za telewizorem, stał kojec, w których wylegiwał się mały, biały kotek, drapiący pazurkami obicie kojca i pomrukujący cichutko.

 - No więc chciałyście coś ważnego? - zapytała Pansy, wchodząc do salonu. Była już ubrana, uczesana i pomalowana.

 - Tak. - powiedziałam. - Chciałyśmy wiedzieć, czy orientujesz się może, gdzie mieszka Bea?

 - Bea West? - zapytała, ziewając, a ja kiwnęłam głową. - A po co wam jej adres?

 - Oh, to już dłuższa historia. Po prostu powiedz nam, czy wiesz mniej więcej gdzie ona mieszka, lub często przebywa?

 - No ostatnio mówiła coś tam o tym, że mieszka z Weasley'em, ale nie jestem pewna. Ona często coś zmyśla, ale była wtedy bardzo szczęśliwa... Musiałybyście go zapytać...

 - Ale że jak to...? - zapytała Ginny, zupełnie zbita z tropu. Ja się nie odzywałam, tylko tępo wpatrywałam w białego kota. - Ron nic mi nie mówił...

 Jak to możliwe, że Bea ukrywała przede mną coś tak istotnego? Może i nie wiedziała, że to Ron jest ojcem, ale przecież mogła mnie poinformować o tym, że z nim mieszka. Ale przecież skoro mieszka z Ronem, to znaczy, że musiała z nim współpracować, czyli moja córka trafiła do ojca?

 - Ginny? - zapytałam. Chciałam, by mój głos brzmiał pewnie, ale niestety przez te dzisiejsze "nowinki" zaczął drżeć. Ruda skierowała głowę w moją stronę. - Wiesz, gdzie mieszka Ronald?

 - Niestety nic mi nie mówił, ale to na pewno nie Ron porwał Chloe, on nie byłby do tego zdolny. - przypomniały mi się słowa Rona "Przekonamy się, czy jej nigdy nie poznam" dopiero teraz zrozumiałam ich sens. Ale jak to możliwe, że on z takiego miłego chłopaka stał się porywaczem dzieci?

 - Ginny, to Ron porwał Chloe. - powiedziałam, gdy Ginny wciąż paplała, że to jest jej brat, dobrze wychowany i ułożony i w życiu nie zniżyłby się do tego poziomu. Jednak, gdy ona wciąż gadała, krzyknęłam: - Ginny! To Ron porwał moje dziecko!

 - Skąd wiesz? - zapytała. - Przecież to nie musiał być on. To mógłby być każdy. Zresztą sama mówiłaś, że to pewnie jakiś włamywacz, który chce okupu. Mówię ci, przyjdzie list. Albo już został wysłany tylko sowa nie mogła przylecieć przez twoje kruki. Tak, to na pewno to! I teraz biedna Bea szuka Chloe wszędzie, bo została ogłuszona i nie może się z tobą skontaktować, bo zabrali jej telefon, albo...!

 - Ginny, ty sama siebie oszukujesz. - przerwałam jej. - Wiem, że to twój brat i całkowicie to szanuję, ale zrozum, że nie zawsze można mu ufać. Mieszkałaś z nim, gdy byłaś dzieckiem, bawiłaś się i dorastałaś, ale Ron się zmienił i tylko ty tego jeszcze nie dostrzegłaś. On już nie jest tym samym Ronem, teraz to zupełnie obcy człowiek.

 - Mogę się dowiedzieć o co chodzi? - zapytała Pansy.

 - Ron jest ojcem Chloe, ale nie miał z nią żadnego kontaktu, nieważne przez co, i teraz Bea stała się jej opiekunką, prawda? No więc poszłam wczoraj na wesele George'a i zostawiłam małą z Beą i gdy dzisiaj wróciłam w domu były tylko psy. Żadnej kartki, nic. Bea nie odbiera telefonów, a sąsiedzi mówią, że nie widzieli nic podejrzanego, a ja sama już nie wiem, co o tym myśleć. Na weselu Ron powiedział coś, nad czym się wcześniej nie zastanawiałam, ale teraz dopiero zrozumiałam, że wyraźnie podkreślał, iż zamierza spotkać się z małą. I dopiero, gdy powiedziałaś, że Bea mieszka z Ronaldem skojarzyłam fakty. Ona dla niego pracuje i od początku planowała porwanie mojej córki, czekała tylko na odpowiedni moment, a moja kilkugodzinna nieobecność tylko ułatwiła jej zadanie.

 - Musisz skontaktować się z Dracze. - powiedziała Pansy, a ja prychnęłam. Mam prosić Malfoy'a o pomoc? Ani mi się śni.

 - Dlaczego? - zapytała podejrzliwie Ginny. - Co Malfoy ma wspólnego z tą sprawą?

 - Kompletnie nic, dlatego musicie się z nim skontaktować. On jest aurorem, myślałam, że wiesz, Weasley. I jest w dodatku piekielnie dobry w swoim fachu. Potrzebujesz jego pomocy. - powiedziała do mnie.

 - Nie będę go prosić o pomoc. - powiedziałam łagodnie.

 - No właśnie, to skrzywdziłoby jej dumę, co nie, Miona? - zapytała Gin.

 - Wiesz, Gin, dla mnie dobro mojej córki jest ważniejsze od dumy. Muszę prosić go o pomoc. - zdecydowałam po dłuższej chwili namysłu.

 - Możecie skorzystać z mojego kominka, będzie szybciej. - powiedziała i wzięła z półki mały kociołek, w którym znajdował się proszek Fiuu. Wzięłam garść i wcisnęłam się z Ginny do kominka.

 - A ty nie idziesz z nami? - zapytałam, nie chcę sama go prosić.

 - Możecie poczekać na mnie przed fontanną, pójdę jeszcze po Tracey, ona też się przyda.

 Przytaknęłam i rzuciłam proszek pod nogi, wypowiadając poprawnie adres docelowy. Chwilę później wirowałyśmy w zielonych płomieniach, wśród popiołu i sadzy.

 - Ale tu się zmieniło... - powiedziałam, gdy wyszłyśmy z kominka i kierowałyśmy się w stronę fontanny. Pracownicy mieli wciąż szaty rozróżniające je od innych czarodziejów, jednak wszyscy byli tacy bardziej optymistyczni niż za czasów Voldemorta. Ściany zostały inaczej pomalowane, a samolociki niosące listy pomiędzy pracownikami miały kolory tj. różowy czy zielony. Wszystko było bardziej wesołe i nie wiało nudą jak wtedy, gdy pierwszy raz tu byłam.

 - Taa... - potwierdziła Ginny i oparła się o fontannę. Chwilę później podeszła do nas Pan z Tracey.

 - To co, idziemy? - zapytały, a ja kiwnęłam głową i ruszyłam za nimi w stronę wind.

 Gdy czekałyśmy na kanapie przed drzwiami do biura Malfoy'a aż Pansy wróci, obserwowałyśmy wielkie akwarium, wbudowane w ścianę. Różnokolorowe rybki pływały i dojadały resztki karmy, która przed chwilą została im nasypana. Po lewej stronie drzwi za biurkiem siedziała sekretarka Dracona i pisała coś na kartce. Co chwila przylatywały do niej kolorowe samolociki, a ona je bezzwłocznie czytała i albo wyrzucała, albo kładła na biurko i przepisywała ich treść na czyste kartki. Była to ładna, szczupła blondynka o łagodnych rysach twarzy. Miała na nosie okulary w cienkich oprawkach, ale widać było, że nosiła je tylko do czytania. Miała na sobie granatową marynarkę i tego samego koloru spódnicę, a na nogach czarne, eleganckie szpilki.

 - Możesz wchodzić, Miona. - powiedziała Pansy, wystawiając głowę poza framugę drzwi. Wstałam i na chwiejnych nogach ruszyłam w stronę drzwi. Nie sądziłam, że będę się aż tak denerwować. Weszłam do środka i rozejrzałam się po pomieszczeniu. Był to średniej wielkości gabinet z wielką szafą na całą długość jednej ze ścian, znajdowały się na niej różne formularze, segregatory i czyste pergaminy i kartki. Na przeciwko drzwi było wielkie okno, za którym roztaczał się wspaniały krajobraz.

 - Granger, jeśli przyszłaś tu tylko po to, żeby oglądać obrazy za oknem, to mogłaś tu w ogóle nie przychodzić. - powiedział Malfoy, jak zwykle cyniczny. Spojrzałam na lewą stronę, gdzie znajdowało się jego biurko. Muszę przyznać, że wyprzystojniał, pomyślałam, lecz szybko odgoniłam od siebie tę myśl. Malfoy przystojny? Przecież to niemożliwe. Może być sarkastyczny, głupi i gburowaty, ale w życiu nie określiłabym go mianem przystojnego, no ewentualnie ładnego, ale nic poza tym.

 - Dobrze wiesz, Malfoy, że nie przyszłabym tu z własnej woli, gdyby okoliczności na to nie wskazywały. - odpowiedziałam i usiadłam na krześle przed jego biurkiem, zaraz obok Pansy.

 - Pansy niewiele mi powiedziała, więc z łaski swojej wytłumacz mi, dlaczego musiałaś tu przyjść.

 - Co dokładnie ci Pansy powiedziała? - zapytałam, siląc się na miły ton głosu.

 - Że potrzebujesz dobrego aurora. - odpowiedział, odkładając kartki, które cały czas segregował. Dopiero teraz na mnie spojrzał i otworzył usta na kilka sekund, a ja uśmiechnęłam się złośliwie. To będzie długa rozmowa.

Nie myślcie sobie, że jestem jakąś
krętaczką. Miał być Malfoy, to się
Pojawił xD

Przepraszam za jakiekolwiek błę-
dy, które mogły tu zawitać, ale be-
ty nie mam i muszę sama wszystko
poprawiać, lecz myślę, że dobrze mi
idzie, przynajmniej się kształcę ;D

Przepraszam za opóźnienia, ale jak
już pisałam każdemu z moich stałych
czytelników z osobna: brak weny i WT
to spowodowały.

Tak więc liczę, że zachęciłam Was do dalszego czytania moich wypocin i do komentowania.

xoxo
Sakura


EDIT2: Błąd poprawiony. ^^ Chciałam tylko wyjaśnić parę spraw. Pod postem dwie osoby (nie będę wytykać palcami xd) napisały mi, iż nie pojmują spokojnego nastawienia Miony do tej całej sytuacji, otóż muszę Was poinformować, moje kochane, że ona tak odreagowuje. To jest jej sposób na oddalenie od siebie złych myśli. Zapewne czytałyście wcześniejsze rozdziały i wiecie o tym, iż panna Granger miewała myśli samobójcze, a bycie spokojną i opanowaną pomaga jej się odprężyć, by nie myślała już o tym, by odejść z tego świata. A co do Dracze, to chcę tylko powiedzieć (napisać, ekhem), że on na początku tylko zerknął na Hermę, dopiero później jej się przyjrzał. Hehz. To cze.