sobota, 28 września 2013

Sowa I

Halo! Halo! Są tu jacyś fani mangi lub anime? Jeśli nie, to jestem pewna, że po przeczytaniu poniższych blogów zmieni się Wasze nastawienie do tego typu opowiadań i bajek.

OoO

I

Seiyuki właśnie obudził się z ponad czteroletniej śpiączki... I nic nie pamięta. Cała jego przeszłość przepadła, a wraz z nią dawny Sei, który musi podjąć wyzwanie i zbudować swoją tożsamość na nowo, krocząc po omacku ścieżką nieznanej przyszłości. Jedynym co nurtuje dziewiętnastolatka jest tajemniczy głos nawiedzający go w snach. Dlaczego wydaje mu się znajomy? Czyżby był częścią jego dawnego życia? Przebłyski mglistych wspomnień nie mają już znaczenia, gdy na scenę wkracza ON...

Isamu Sakubara ma dwadzieścia jeden lat i mimo młodego wieku przeżył już wiele. Od zawsze wiedział, że ludziom nie można ufać. Był świadom tego, że związki międzyludzkie nie są dla niego. A jednak jemu zaufał... Bolało. Bolało jak diabli, gdy stracił go na zawsze. Przez ten ból znalazł się na samym dnie. I gdyby nie fakt, iż dostał jeszcze jedną szansę od życia, teraz leżałby pewnie w rynsztoku. Choć i tak niewiele brakuje, by wkrótce to się stało. Codzienne topienie smutków w alkoholu, tłumy mężczyzn przewijających się przez jego łóżko... Aż nagle jedno spotkanie burzy jego świat, przedstawia do góry nogami, zmienia życie. I jego samego.

Czy Seiyuki x Isamu dadzą szansę rodzącemu się między nimi uczuciu? Jak potoczą się losy dwójki ludzi po przejściach, którzy boją się zaufać przyszłości? I czy w starciu z rodzinną intrygą ta miłość zdoła przetrwać?

Autorstwa genialnych: Yuki i Kasumi Luny!

II

Chace O'Grady właśnie rozpoczyna nowy rozdział w swoim życiu. Z dnia na dzień porzuca wszystko, co nadawało sens jego istnieniu i wyjeżdża. Traf chciał, że na jego drodze staje dawny znajomy, który składa mu propozycję nie do odrzucenia... Stało się! Chace zostaje obwołany osobistym ochroniarzem nastoletniego Kaia Marchanda. Sceptyczne z początku nastawienie mężczyzny zmienia się, gdy staje on twarzą w twarz ze swym przyszłym podopiecznym. Ten od pierwszego spotkania wyzwala w Chacie uczucia, które usiłował w sobie zdusić. Z biegiem czasu u boku chłopaka, Chace uświadamia sobie, że nie tylko bezpieczeństwo Kaia stało się jego priorytetem. Czy Chace i Kai znajdą w sobie dość siły, by zaufać sobie nawzajem? Czy rodzące się między nimi uczucie na tyle mrocznych tajemnic przeszłości, będzie miało szansę rozkwitnąć i doczekać lepszego jutra?

Autorstwa niepowtarzalnej: Kasumi Luny!

OoO

Zapraszam serdecznie na oba te blogi!
Pełne porządnej dawki YAOI!

xoxo
Sakura

Rozdział 5.

 Skórzane sofy, kolorowe fotele, nowoczesny kominek i przestronne szyby - Harry odnowił nie tylko swój wygląd, ale także całe Grimmauld Place. Mimo iż Stworek przez dwa lata sprzątał i pilnował domu nr 12 Harry i tak mu się przeciwstawił. Na korytarzach nie wiszą już głowy skrzatów, a obraz matki Syriusza został zdjęty, zapewne jakimś trudnym zaklęciem. Antyczne ozdoby i staromodne zabytki zostały wyniesione lub sprzedane. Wszystkie meble odnowione i dopasowane do Francuskiej mody.

 - Didier & Harry - korporacja architektoniczna. Zadzwoń już dziś! - świergotała Ginny, przyglądając się szklanym kulom na kominku. Było Tokyo Tower, wieża Eiffla, Big Ben, krzywa wieża w Pizie, i wiele innych zabytków.

 - Ginny, nie żartuj, przecież to jest zwykły dom, urządzony w stylu nowoczesny i podrasowany przez najlepszego projektanta wszech czasów, wielkiego Didiera La Corte! - przypomniał Harry, uśmiechając się w stronę wciąż odwróconej Ginny. - A w dodatku podstawy były już zbudowane.

 - Tak, Harry, podstawy może były, ale przecież dom sam się nie powiększył, prawda? To też już coś. - powiedział Ron.

 - Dokładnie, Harry, całkowicie zgadzam się z Ronem. Ty wiesz ile mi by zajęło powiększanie magicznego domu? Wiesz ile bym zaklęć szukała? Przecież to kupa czasu. - powiedziała Ginny.

 - No wiesz, ale Didier przecież nie jest architektem, więc zapewne też długo szukał odpowiednich zaklęć. - powiedział Ron.

 - No tak, ale przecież oni wczoraj wrócili, więc za długo to nie szukał... - zaczęła Ginny, a ja w tym czasie poszłam do kuchni, gdzie Didier popijał herbatę, rozkoszując się widokiem zza magicznych okien.

 - Jak ci się podoba w Londynie? - zagadnęłam.

 - Nigdy nie był w takim miejscu, bardzo tu ciekawie, tylko trochę ponuro. - odpowiedział, odwracając się. Mówił z tym specjalnym, charakterystycznym "r". Nie miałam jeszcze okazji przyjrzeć mu się z bliska, ale muszę przyznać, iż Didier jest naprawdę przystojnym mężczyzną. Blond czupryna, opadająca mu na czoło; szmaragdowe oczy, dodające uroku; zachęcający uśmiech, za którym poszłabym na koniec świata; i ta sylwetka człowieka dojrzałego i gotowego na wszystko. Słowem - gość z klasą.

 - Tak, mnie też trochę przygnębia ta okropna pogoda. - powiedziałam, patrząc w te piękne, szmaragdowe oczy.

 - Oh, kiedy ja nie mówi o pogodzie, mówi o ludzia', 'emiono. Wszyscy w Londynie 'odzą smutni, to przytuacza. To atmosfera nie dla mni... Jednak myślę, że 'arry pomoże mi się tu odnaleźć, tak jak ja pomogłem mu we Francji.

 - Tak, ja również liczę na to, że się tu odnajdziesz. Harry w listach wspominał o tobie wiele razy, i muszę przyznać, że doskonale cię określił. Jako człowieka dobrego, z czystym sercem i wspaniałymi pomysłami.

 - Miło słyszeć coś takiego z ust najlepszej przyjaciółki 'arry'ego. On również wiele razy o tobie wspominau, o tobie i o Ronaldzie. Właściwie mówił również, że jesteście skuóceni, jednak ani razu nie wspomniau, dlaczego.

 - Tak, bo widzisz, Didier. To stara sprawa, a ja nie chcę do niej wracać.

 - Rozumiem, 'emiono. Nie chcę się wtrącać.

 - Co tak tu stoicie? Chodźcie do salonu. - powiedział Harry, otwierając szerzej drzwi. Ron gapił się na Didiera, jakby chciał go zabić. Ruszyliśmy posłusznie do drugiego pokoju. Usiadłam na jednym z foteli i wpatrzyłam się w kominek, w którym płomienie radośnie tańczyły, i wsłuchałam się w dźwięk strzelającego drewna.

 - A co ty o tym myślisz, Hermiono? - zapytała Ginny.

 - Przepraszam, nie słuchałam. Mogłabyś powtórzyć? - uśmiechnęłam się do niej przymilnie, a Didier zachichotał.

 - Rozmawiamy właśnie z Harrym o tym...

 - A raczej kłócicie się... - wtrącił Ron, udając kaszel.

 - ...że to nierozsądne, iż pojechał do Francji bez mapy. - kontynuowała Ruda, ignorując komentarz Rona.

 - Kiedy ja ci mówię, że jej nie kupiłem tylko dlatego, że dziennikarze od razu by mnie wytropili. - powiedział Harry.

 - Ale przecież mapę można kupić w każdym mieście, nie tylko w Londynie.

 - Ginny, zrozum, czarodzieje są na całym świecie, a ci z Wielkiej Brytanii bez problemu by mnie rozpoznali. Co nie, Miona?

 - Nie wiem, Harry, nie wiem. - powiedziałam, próbując ukryć śmiech. Ta dwójka mnie naprawdę rozczulała. Znów zapatrzyłam się w ogień, nie słuchając już nic, co mówiła reszta. Jednak czyjś wzrok nie dawał mi spokoju, wyraźnie czułam, że ktoś się na mnie gapi. Rozejrzałam się po zebranych. Didier i Giny patrzyli na Harry'ego; La Corte patrzył, jakby Harry był jakimś bóstwem, natomiast Ginny była aż czerwona ze złości. Potter patrzył to na jedno, to na drugie. Czyli to Ron mi się tak bezczelnie przyglądał.

 - Masz jakiś problem, Ronald? - zapytałam Rudzielca, czym go chyba wystraszyłam, bo aż się wzdrygnął. Wszyscy ucichli i spojrzeli na Rona.

 - Ja? Nie. Dlaczego pytasz? - zapytał szybko.

 - A dlatego, że ciągle się na mnie gapisz i nie dajesz spokoju. Ja wiem, że dawno się nie widzieliśmy, ale przestań, to denerwuje. - powiedziałam trochę za ostro, a Ron natychmiast spuścił wzrok na swoje wylakierowane, czarne, eleganckie buty. Skąd on miał na nie pieniądze? Ah, no tak, przecież Ronald jest aurorem.

 - Ojej, jak już późno... - powiedziała Ginny, a ja uśmiechnęłam się do niej lekko. Zawsze wiedziała, jak mnie wyciągnąć z opresji. Nie chciałam przed przyjacielem Harry'ego wyjść na "tę złą".

 - Rzeczywiście, chyba powinniśmy już iść. Co wy na to? Ginny, Hermiono? - zaproponował Ron.

 - Tak, chyba już pójdziemy, to na razie Harry, pa Didier. - powiedziałam i wstałam, prostując moją ołówkową spódnicę.

 - Oh, zaczekajcie. Mam ważną sprawę... - zaczęła Ginny, a ja wsłuchiwałam się w jej słowa, a moja wyobraźnia nie miała granic.

oOo

 Sakramentalne "tak". Ruda czupryna, przykryta białym welonem panny młodej, przy namiętnym pocałunku. Ślub to piękny dzień dla każdego. Nie ważne czy młody, czy stary, czy brzydki, czy ładny, ważne że szczęśliwy. Gdy byłam młodsza zawsze zastanawiałam się, jak będzie wyglądać mój ślub. Jednak na ślubie Georga wiedziałam, że ja już nigdy nie zaznam takiego szczęścia. Przez Rona nie potrafiłam już pokochać. Byłam zwykłą wydmuszką, niezdolną do ukazywania emocji. Czymś, co już dawno przestało istnieć dla innych, i jedynie kilku ludzi było w stanie ze mną przebywać. Tych ludzi było naprawdę mało, bo kto by chciał zadawać się z kimś takim jak ja? Nawet moja własna córka się mnie wstydziła. Kto by chciał taką matkę, przyjaciółkę, żonę? Nikt nie potrafiłby mnie pokochać, a nawet jeśli, to ja nie potrafiłabym się otworzyć. Ustąpić miejsca komuś nowemu, smutek odrzucić w kąt. Było to wtedy niemożliwe.

 Siedziałam sobie właśnie przy stoliku w kącie, z którego widziałam cały parkiet. George ze swoją nową żoną, Angeliną, wirowali na samym środku, Ginny tańczyła z Harrym, wszyscy byli tacy szczęśliwi. Obok mnie usiadł Ron. na początku nie przejęłam się nim, jednak później jego gapienie stało się natarczywe.

 - Czego chcesz, Ron?

 - Musimy pogadać, Miona.

 - Nie mów do mnie Miona.

 - To chodź pogadać. - wyciągnął do mnie dłoń. Niechętnie, ale jednak, chwyciłam ją i ruszyłam w kierunku wyjścia, przepychając się przez tańczące pary. Poszliśmy na ganek i usiedliśmy na wiklinowych krzesłach, oddzielonych od siebie stolikiem do kawy.

 - To teraz mów. - zażądałam.

 - Jak ona się nazywa? - zapytał. Doskonale wiedziałam, o kim mówi.

 - Skąd wiesz, że to ona?

 - Czyli jednak. Jak ma na imię?

 - Po co ci je znać skoro i tak jej nigdy nie poznasz?

 - Przekonamy się, czy jej nigdy nie poznam. Powiesz mi wreszcie, czy mam zapytać Ginny?

 - Ginny ci nie powie.

 - To moja siostra, musi mi powiedzieć.

 - Ale to moje dziecko, a ja nie chcę, żebyś je znał.

 - To jest tak samo moje dziecko, jak i twoje! Przestań odstawiać jakieś sceny i zacznij gadać! - uderzył pięścią w stół, który niebezpiecznie się zachwiał.

 - Uspokój się, Ronald. Nic nie wskórasz tymi swoimi wybrykami. Nie przestraszę się ciebie, wiem, że nie podniesiesz na mnie ręki.

 - To może chociaż powiedz, dlaczego nie możesz mi jej nawet pokazać? - zaśmiałam się na tę uwagę.

 - Cztery lata, Ron. Ona ma już cztery lata, wczoraj były jej urodziny. Jak to się stało, że tak nagle się nią zainteresowałeś?

 - Dobrze wiesz, że interesowałem się nią dużo wcześniej. - syknął, a chwilę potem się trochę uspokoił. - Zdradź mi chociaż jej imię, czy to tak wiele?

 - Chloe. - powiedziałam najciszej, jak tylko było to możliwe i ruszyłam w kierunku namiotu.

 - Dlaczego nie chcesz mnie pokochać? - krzyknął Ron.

 - Miłość to nie temat do żartów. Więc przestań się wygłupiać, nie zobaczysz jej. Będzie dorastać ze mną, jako swoją matką, a ty nie masz prawa się do tego wtrącać. - powiedziałam spokojnie, tak by tylko on to usłyszał.

 Moja Miłość jest jak papieros. Na początku nowa, nieznana, wspaniała; potem powoli się wypala, aż w końcu gaśnie, i już nigdy nie wraca.

##

 Wróciłam do domu około 3 nad ranem. Przywitało mnie szczekanie psów.  W domu nie było nikogo prócz nich. Dokładnie przeszukałam każdy zakamarek i wszystkie możliwe kryjówki, w jakich chowałam się w dzieciństwie. Samotność to najbardziej przytłaczające uczucie na świecie. To pustka w sercu, wypalająca duszę na wylot. To niemożliwe do określenia słowami przeżycie. Jakby ktoś zabrał ci wszystko, co kiedykolwiek miałeś. Jakbyś żył tylko dla siebie, jakby nikt się tobą nie interesował. Jakbyś był na Ziemi samiuśki jak palec. Jakbyś żył, ale twoja dusza umarła.

 Wtedy miałam w głowie tylko jedno, jedyne zdanie, które zostało wyryte w mej pamięci na zawsze:
Chloe zaginęła.

Hejeczeg!
Przepraszam, że Dracze się jeszcze nie pojawił,
ale nie miałam jak go wcisnąć do tego rozdziału.
Jakoś tak bardziej mi pasowało to zakończenie, niż
rozmowa w ministerstwie, oskarżenia, wymówki, itd.
Po prostu moim zdaniem takie zakończenie było lepsze.
Tak więc tym razem już obiecuję, że Draco się pojawi w
następnym rozdziale.

Liczę na opinie w komentarzach!
xoxo
Sakura

sobota, 21 września 2013

Rozdział 4.

 Klaus ma odrobinę specyficzny charakter. Jest dobrym człowiekiem, tylko trochę nadpobudliwym. To on wprowadził mnie w świat narkotyków, więc moim obowiązkiem jest go odwiedzać. Bez niego nie potrafiłabym odsunąć od siebie myśli samo destrukcyjnych, przez które Chloe mogłaby zostać sierotą. Klaus siedzi na odwyku i nie może sięgnąć po susz, bo inaczej przeniosą go do izolatki. Zawsze gdy go odwiedzam zostawiam mu trochę maryśki, niech nacieszy się przez parę dni. Potem pewnie i tak albo się zaćpa i go zamkną; albo sami znajdą i i tak zamkną. W każdym razie: zawsze po moim wyjściu Klaus ląduje w izolatce. Trzymają go tam mniej więcej tydzień, aż się trochę nie uspokoi. Im dłużej się rzuca, tym dłużej go trzymają. Ja jeszcze nigdy nie trafiłam na odwyk, a ci ludzie z ośrodka nigdy na mnie nie podkablowali, co jest dziwne, zważywszy na to, że mnie mogą zamknąć w więzieniu, a Klausa jedynie w izolatce, bo jest niepełnoletni. Właśnie, znów o czymś nie wspomniałam. Spotkałam Klausa jakieś dwa, czy trzy lata temu, miał wtedy szesnaście lat bodajże. Polubiliśmy się; jednym z moich stałych klientów był jego ojciec, więc wpadliśmy na siebie parę razy. Pierwszy raz Klaus przyłapał swojego ojca, gdy ten mi płacił, jego ojciec go nie zauważył, ale Kaus do mnie podszedł i o wszystko wypytywał. Był wtedy w towarzystwie innych ćpunów, zapoznał mnie z nimi wszystkimi. Wszyscy ode mnie młodsi, ale jednak mamy ten sam nawyk do uzależnień. Ciekawe towarzystwo, teraz większość siedzi na odwyku, najwyraźniej ich złapali w centrum. Zazwyczaj tam się spotykają: koło pubu, w którym pracuję.

 Gdy wróciłam do domu była 15:00. Od razu skierowałam swe kroki do salonu, gdyż dzisiaj nie musiałam iść do tej brudnej roboty.

 - Mionka, dlaczego sowy do ciebie nie dolatują? - zapytała Bea. Najwyraźniej nie lubi się witać.

 - A skąd masz pewność, że nie dolatują? - zapytałam. - Mam nadzieję, że nie wysłałaś mi jakiejś ważnej, biznesowej wiadomości typu: odchodzę?

 - Nie, ależ skąd, przecież to świetna praca. Może nie wszyscy byliby z niej zadowoleni, ale mnie pasuje. Tylko Pansy do mnie napisała, że za każdym razem, gdy próbuje coś do ciebie wysłać, to jej sowa wraca z nieotwartym listem.

 - Ah, no tak, zapomniałam wam wspomnieć pewną ważną rzecz. Otóż mojego domu strzegą dwa bardzo posłuszne kruki*. Nie chciałam mieć nic wspólnego z magią, więc zaczarowałam je tak, by nie przepuszczały żadnych magicznych stworzeń poza wyznaczone granice. To było ostatnie zaklęcie, jakiego użyłam.

 - Chwila... Czy to znaczy, że użyłaś niewybaczalnego? - oczy Bei zabłysły w dziwny sposób, jakby duma?

 - Nie, nie. Oczywiście, że nie. Znalazłam inne zaklęcie, takie które sprawia, że dane stworzenie jest ci całkowicie posłuszne i nie może się w żaden sposób sprzeciwić. Niestety nie ma na nie przeciw zaklęcia, ale da się je podrasować. Na przykład jak pokażę im wasze sowy, to one po zapachu i zmyśle wzroku wyczują, że to wasze sowy i będą je przepuszczać jeśli im każę.

 - Oho, coś czuję, że ty masz wiele takich zabezpieczeń.

 - Tak, dosyć sporo. Między innymi zaklęcia zabezpieczające dom przed nieproszonymi osobnikami. - tu pomyślałam o Ronie.

 - Ale jak to możliwe, że zwyczajne dwa kruki mogą ochronić dom przed nalotem sów. Co jeśli przyleci chmara sów z różnymi wiadomościami i kruki ich nie powstrzymają?

 - O to się nie martw. To są kruki trzy razy większe od normalnych.... Oczywiście niewidoczne dla mugoli. - dopowiedziałam szybko.

 - Mogłabyś je zawołać? - zapytała Bea i uśmiechnęła się przymilnie.

 - No nie wiem... A co jeśli ktoś akurat w tym czasie będzie chciał mi coś wysłać? Co jeśli sąsiedzi zobaczą sowę wlatującą do mieszkania, albo co gorsza Chloe zobaczy?

 - Nie, spokojnie, widzisz przecież, że Chloe bawi się z psami. - Bea wskazała palcem dywan, na którym Chloe rzeczywiście bawiła się z psami.

 - No tak, ale przecież dwa ogromne kruki zauważy bez problemu. - trzeźwe myślenie to podstawa.

 - Kruki rozpoznają sowę Pottera? - Bea błyskawicznie zmieniła temat. Jednak nie każdy potrafi przyznać się do błędu.

 - Tak, Hedwiga jest jedyna w swoim rodzaju, bez problemu ją rozpoznają.

 - Ah, no tak. Zapomniałam, że Potter musi mieć wszystko, co jest jedyne w swoim rodzaju... - wymamrotała Bea.

 - O co ci chodzi, Bea?

 - O nic, po prostu ktoś mi mówił, że Potter zawsze się wyróżniał i miał wszystko co najlepsze, bo przecież jest wielkim bohaterem i gwiazdą całego magicznego świata. Ikoną pychy i wolności od wszelkich zobowiązań.

 - Kto ci takich bzdur nagadał? Harry miał to wszystko, bo po prostu był szczęściarzem. Hedwigę też dostał w prezencie. Może i miał wiele rzeczy, ale nigdy się nimi nie afiszował. Właściwie to nawet często się żalił, że przecież nie powinien tych rzeczy dostawać. Harry jest zwyczajnym, skromnym człowiekiem z odrobiną szczęścia.

 - Ah tak, czyli chcesz mi powiedzieć, że Potter zabił Czarnego Pana również przez łut szczęścia?

 - Nie, oczywiście, że nie. On się do tego przygotowywał latami, a i tak sam ledwo uszedł z życiem.

 - Oczywiście. - prychnęła.

 Chloe poszarpała mój rękaw i szepnęła coś niezrozumiałego. Ostatnio zamiast używać migowego, czy jakichś gestów, zwyczajnie szepcze.

"Pokaż co chcesz powiedzieć", pokazałam w stronę małej.

"Psy są jakieś dziwne", pokazała. Nie do końca zrozumiałam, o co jej chodzi. Przechyliła głowę w bok i chwilę na mnie patrzyła, a potem pociągnęła za rękaw w stronę dywanu. Rzeczywiście Dizzy się dziwnie zachowywała. Siedziała na przeciwko okna, z głową przechyloną na lewą stronę. Co jakiś czas skomlała. Mimzy była w podobnej pozycji, również skomląc.

 - Co się stało? - zapytała Bea.

 - Nie wiem, psy się dziwnie zachowują...

 - Słyszałam, że psy mają tzw. szósty zmysł. Może coś wyczuwają?

 - Moż... - przerwałam, bo właśnie do pokoju wleciała śnieżna sowa Harry'ego, Hedwiga. Psy zaczęła merdać ogonami i podskakiwały w stronę ptaka. Sowa usiadła na oparciu fotela i wystawiła nóżkę z listem, który o dziwo był zawinięty w rulonik. Harry zazwyczaj wysyłał listy w kopertach. Podeszłam do sowy i wyjęłam z jej nóżki liścik, Hedwiga uszczypnęła mnie w palec i wyfrunęła.

 Kochana Hermiono,
 Mam nadzieję, że nie przeszkodziłem Ci w czymś ważnym, wysyłając ten list o tak nadzwyczajnej godzinie. Wiem również, że przyzwyczaiłaś się już, że dostajesz listy w trzecią niedzielę miesiąca, a to jest dopiero pierwsza, ale moja sprawa jest naprawdę ważna. Otóż chciałbym cię poinformować, iż już od wczoraj znajduję się w Londynie z moim przyjacielem, którego ci przedstawię, jeśli tylko zgodzisz się przyjść do starej siedziby Zakonu Feniksa. Zapewne zastanawiasz się, dlaczego wcześniej nie poinformowałem cię o tym, że przyjeżdżam. Chciałem ci zrobić niespodziankę.
 Ron już tutaj jest. Wiem, że za sobą nie przepadacie (chociaż ja wciąż nie wiem dlaczego), ale długo mnie nie było, więc chciałbym zobaczyć moich najlepszych przyjaciół w komplecie. Weź ze sobą Ginny. Ron wyprowadził się z Nory, więc nie mógł jej poinformować o przyjeździe i o liście, dopóki sam nie wiedziałby na sto procent, że ja naprawdę wróciłem. Przynajmniej tak mi powiedział.
 Liczę, że przyjdziesz jeszcze dziś i nie będziesz się przejmować obecnością Rona.
Całuję,
Harry.

 - Ojej... - po przeczytaniu wiadomości musiałam usiąść na fotelu i ponownie wczytać się w tekst.

 - Coś się stało, Mionka? - zapytała Bea.

 - Harry wrócił... - szepnęłam.

 - Słucham? Mogłabyś powtórzyć?

 - Harry wrócił. - powiedziałam trochę głośniej. - Harry wrócił! Bea, rozumiesz to? Harry wrócił!

 Chwilę później wirowałam na środku salonu z Chloe na rękach.

 - Jejku, to wspaniale. - powiedziała Bea i uśmiechnęła się szczerze. Odstawiłam Chloe na ziemię i poszłam po torebkę.

 - A co z Chloe? - zapytała Bea, gdy byłam już przy drzwiach. - Pewno powiedziałaś Potterowi, że masz dziecko. Dlaczego jej nie zabierzesz?

 Przez chwilę zastanawiałam się, czy nie powiedzieć Bei, że będzie tam też Ron, i że on jest jej ojcem, ale w końcu zdecydowałam się na zwyczajne: "Harry nie wie, że mam dziecko". Co oczywiście było prawdą. Harry nie wiedział nawet, dlaczego opuściłam Hogwart i jestem zła na Rona. Naprawdę się starałam, by zakamuflować to, że jestem w ciąży, więc Potter o niczym nie wiedział. Powiedziałam to jedynie Ginny i Ronaldowi. Bea mruknęła coś niezrozumiałego pod nosem, a ja wyszłam z pokoju. Ruszyłam na górę schodami i wzięłam ze swojego pokoju torebkę, a także przebrałam się w inne ubrania. Tamte to były zwykłe szmatki, które założyłam, by móc odwiedzić Klausa nie wzbudzając podejrzeń sąsiadów.

 Zeszłam na dół gotowa i uśmiechnięta. Wreszcie spotkam się z Harrym. Ta myśl nie przestawała krążyć w mojej głowie. Już nawet zapomniałam o tym, że Ron też tam będzie. Wzięłam telefon i wybrałam numer restauracji Ginny, o tej porze na pewno będzie w pracy.

 - Restauracja Magia smaków, słucham? - zapytał łagodny, kobiecy głos w słuchawce.

 - Cześć, Diana, to ja, Hermiona. Mogłabyś mi podać Ginny?

 - Jasne, chwilka. Ginny, Hermiona dzwoni! - ostatnie zdanie już nie było tak łagodnie powiedziane.

 - Cześć, Miona, stało się coś? - zapytała Ginny.

 - Nie uwierzysz co ci teraz powiem. Słuchaj uważnie. Harry przyjechał! - powiedziałam dużo głośniej niż zamierzałam. Ginny się rozłączyła, a chwilę później usłyszałam dzwonek do drzwi.

 - Jak to, Harry przyjechał? - zapytała ruda i wparowała do środka.

 - Nie ma go tu, Gin. Czeka na Grimmauld Place. Kazał mi tobie przekazać.

 - Chodź za dom, jak się deportujemy to będziemy szybciej. - Ginny pociągnęła mnie za łokieć w stronę bocznej uliczki.

 - Chwila, co się tak spieszysz? Muszę się pożegnać z małą, bo prawdopodobnie do jutra nie wrócimy.

 - Okej, ale szybko! - poganiała mnie ruda, gdy byłam już w swoim domu, a drzwi wejściowe były otwarte. Ruszyłam w stronę salonu i pożegnałam się z małą. Dałam Bei pieniądze za opiekę i wyszłam na zewnątrz, uprzednio zamykając drzwi na klucz. Ruszyłam z Ginny za mój dom, pomiędzy ogromne drzewo wiśniowe, a altankę. Chwyciłam rudą za ramię i teleportowałyśmy się. Znów to dziwne uczucie, jakbym była przez coś przepychana. Dawno tego nie odczuwałam.

 Deportowałyśmy się przed Grimmauld Place 12. Ginny zapukała. Chwilę później drzwi otworzyły się, a za nimi stał Harry ze swoim firmowym uśmiechem.

*Kruki Miony nazywały się Huginn (Myśl) i Munnin (Pamięć) - tak jak kruki nordyckiego boga Odyna.

Mam nadzieję, że rozdział przypadł Wam do gustu.
Przepraszam, że Dracze się jeszcze nie pojawił, ale
postanowiłam całkowicie wszystko zmienić. Hermio-
na nie spotka Draco, gdy będzie chciała odszukać ro-
dziców, lecz gdy będzie chciała odnaleźć kogoś inne-
go. A kogo - dowiecie się już w następnym rozdziale.

Liczę na opinie w komentarzach.
Chcę szczerości, nie sztucznej grzeczności.

xoxo
Sakura

środa, 11 września 2013

Rozdział 3.

 Poszłyśmy z Beą do salonu, gdzie Chloe bawiła się z psami. Tak uroczo razem wyglądają. Dizzy i Mimzy turlają się po puchatym dywanie, a mała głaszcze to jedną, to drugą po brzuchu. Powiedziałam Bei, że idę się przebrać, bo zaraz idę do pracy, i żeby się w tym czasie zapoznała z Chloe. Poszłam na górę, do mojego pokoju i wyciągnęłam z szafy dwa zestawy ubrań. Jedne na zmianę, a drugie do pracy. Zawsze biorę ciuchy na zmianę, i mimo iż prawie niczym się nie różnią od tych ciuchów, które zakładam do pracy, to i tak czuję się w nich bardziej stabilnie. Jest mi wtedy tak lekko, gdy wracam pustą ulicą, a dookoła mam widok zaspanych domów sąsiadów, ptaki, drzewa; piękny świat. Właśnie zapinałam sandałka, gdy po domu rozniósł się dźwięk dzwonka.
 - Bea, możesz otworzyć?! - krzyknęłam w stronę drzwi.
 - Jasne! - odkrzyknęła. Założyłam szybko drugiego sandałka i schowałam do podręcznej torby ciuchy na zmianę. Zeszłam po schodach i spojrzałam w kierunku drzwi. Były zamknięte, Bea wpuściła gości do środka. Poszłam do salonu. Widok, który tam zastałam nieco mnie zaskoczył. Parkinson, Davis i moja córka bawiły się na dywanie, a Bea przyglądała się temu wszystkiemu z kanapy.
 - Mogłabym wiedzieć, co tu się dzieje? - zapytałam bez ogródek.
 - Pansy i Tracey przyszły ci coś ważnego powiedzieć. - powiedziała Bea, wstając.
 - Zaraz, zaraz... Skąd ty je znasz?
 - Oj, Granger, myślałam, że jesteś inteligentną czarownicą, powinnaś skojarzyć fakty. - powiedziała Parkinson, wstając.
 - O czym ty gadasz, Parkinson? - zapytałam, podchodząc do córki i pomagając jej wstać. Przytuliłam ją od tyłu.
 - Granger, spokojnie, przecież nie zjemy ci córki. - powiedziała Davis, również wstając. - Bea chodziła z nami do szkoły, też była Ślizgonką.
 To stąd ją kojarzyłam, mogłam się szybciej domyślić.
 - Czego wy tu tak w ogóle szukacie?
 - Przyszłyśmy cię tylko powiadomić, że dzisiaj nasz pub będzie zamknięty, więc wszystkie mamy wolne. Szef jakoś tak nie mógł się do ciebie dodzwonić, więc poprosił nas o przyjście, a my po prostu zobaczyłyśmy to ogłoszenie o tym, że szukasz opieki dla dziecka i był tam twój adres. No i jesteśmy. - powiedziała Parkinson.
 - Aha, czyli wasze przyjście nie ma nic wspólnego z przyjściem Bei?
 - Nie. - powiedziała Bea, wielce oburzona.
 - To dobrze... - powiedziałam.
 - A co, myślałaś, że przysłałyśmy ją tu na przeszpiegi? Nie rozśmieszaj mnie. - prychnęła Davis. Jak ja ich nie znoszę.
 - No więc dobrze. Powiadomiłyście mnie już o tym i możecie iść, to cześć. - powiedziałam, wychodząc na korytarz.
 - Granger, zaczekaj! - krzyknęła Parkinson. Czego ona znowu chce?
 - Oh, co? - sapnęłam, wchodząc do salonu.
 - Nie możemy po prostu pogadać? Dlaczego musimy się nienawidzić? Przecież wojna się już skończyła, teraz nie ma znaczenia czystość krwi. Mogłybyśmy przecież raz na jakiś czas powiedzieć do siebie "cześć", bez dodatkowych wyzwisk. - powiedziała Davis. Takiej deklaracji się nie spodziewałam.
 - Bea, zabierz proszę Chloe do pokoju. - powiedziałam. Bea wzięła Chloe za rękę i ruszyła w stronę drzwi. - Przecież to wy mnie znienawidziłyście od razu po tym, gdy dowiedziałyście się, że jestem z rodziny mugoli.  W czym problem, znudziły wam się już te gierki? - uśmiechnęłam się sarkastycznie.
 - No w sumie to masz rację, ale przecież rodzice nas tego uczyli. To nie nasza wina, że jakiś tam Voldemort, wielki czarodziej półkrwi, zechciał podziału na czarodziei błękitnokrwistych i szlamy. - powiedziała Parkinson.
 - Ale to przecież wy uważaliście, że każdy czarodziej, który ma za rodziców mugoli ukradł różdżkę czystokrwistemu i w hierarchii ważności został postawiony niżej niż skrzat domowy, co jest kompletną bzdurą.
 - No tak, ale wiesz, chciałyśmy cię przeprosić. Co nie, Pansy? - Parkinson mruknęła "yhy" i podeszła bliżej.
 - No dobrze, może ja też nie zachowywałam się jak przystało, ale to w sumie również nie moja wina. Też przepraszam. - powiedziałam i uniosłam lekko kąciki ust, co one odwzajemniły.
 - To co, rozejm? - zapytała Parkinson, wyciągając do mnie dłoń, Davis też swoją wyciągnęła.
 - Rozejm. - uścisnęłam ich dłonie.
 - To... zaczynamy od początku, tak? - zapytała Parkinson. - Pansy.
 - Tracey.
 - Hermiona. - uśmiechnęłyśmy się do siebie. - To skoro nie mamy na dzisiaj pracy, zostaniecie na lampkę wina?
 - Jasne. - odpowiedziała Tracey i usiadła na kanapie. Pansy i ja też usiadłyśmy.
 - Zapoznałyście się już z moją córką, czy po prostu się do niej dosiadłyście?
 - Nie znamy migowego, tylko się bawiłyśmy. - przyznała Pansy, chyba lekko zawstydzona.
 - Oh, no to ja was sobie przedstawię. - powiedziałam i wstałam. - Bea, Chloe, chodźcie!
 Chwilę później przyszła mała z Beą i psami, to tu się podziały.
 "To są moje koleżanki z pracy", pokazałam. Chloe uśmiechnęła się promiennie. "To jest Pansi", wskazałam na Parkinson. "A to Trejsi", tu wskazałam Davis. Chloe usiadła pomiędzy nimi z Dizzy na rękach.
 - Ma na imię Chloe, a ten piesek, co go trzyma, to Dizzy, ten drugi to Mimzy. - przedstawiłam. Mimzy wskoczyła na kanapę i zaczęła bawić się frędzlami z torebki Tracey. Pansy się zaśmiała, a ja usiadłam na fotelu. Bea usiadła na drugim.
 - Ej, Miona... Mogę ci mówić Miona? - zapytała Tracey, pokiwałam głową. - To spytam tak z czystej ciekawości, co teraz porabia Złoty Chłopiec?
 - Od roku pracuje jako auror.
 - To dziwne... Dracze nie opowiadał mi ani Pansy, żeby Potter u niego pracował.
 - Ach, bo widzicie, Harry mieszka we Francji, w Paryżu, pisze ze mną i Ginny, podobno za niedługo wraca... a tak właściwie, to co ma do tego Malfoy?
 - To ty nie wiesz? - zapytała zdumiona Pansy. Pokręciłam głową, co ja wszechwiedząca jestem? - Smok sobie poradził w życiu. To było dla niego trudne po tym, gdy jego ojca zamknęli w Azkabanie...
 - ...ale Astoria mu pomogła. - wtrąciła się Bea.
 - Tak, dokładnie... Ale Astoria mu pomogła i teraz jest szefem biura aurorów od jakichś dwóch lat i ma wspaniały domek z dala od ulic i tego całego zgiełku powojennego.
 - Kto to jest Astoria? - zapytałam.
 - Siostra Daphne Greengrass, chodziła z Beą do klasy. Co nie, Bea?
 - Aha. - odpowiedziała Bea.
 - I ona od niedawna jest dziewczyną Dracona. - dopowiedziała Tracey trochę smętnie, kończąc temat.
 - A ty, Pansy, co robiłaś przed pracą w "wiesz czym"? - zapytałam, nie mam zamiaru wypowiadać na głos słowa "burdel", jest okropne i obraźliwe.
 - Byłam sekretarką Weasley'a, ale w zeszłym tygodniu przegadałam się trochę z Draco i mnie zwolnił za obijanie się, potem pogadałam z Tracey i powiedziała, że macie wolny etat w "wiesz czym", no i trafiłam do tego bagna.
 Spojrzałam na zegar. 20:17.
 - Ale późno... - powiedziałam do siebie i wstałam. - Zaraz wracamy.
 "Chodź do kąpieli", pokazałam do Chloe i wystawiłam dłoń. Mała ją złapała i wraz ze mną wymaszerowała z salonu, wciąż w radosnym humorze. Poszłyśmy na górę schodami. Zaprowadziłam ją pod same drzwi łazienki i poszłam do jej pokoju, który był kiedyś gościnnym. Wzięłam z szafy czystą piżamkę dla niej i wróciłam do łazienki. Uchyliłam lekko drzwi, a gdy nie było znaków protestu weszłam do środka. Położyłam piżamę na pralce, udając, że mam zamknięte oczy, i szybko wyszłam. Chloe lubi być w łazience sama, nie lubi, gdy ktoś ją widzi. Gdy wyszła z łazienki postanowiłam odprowadzić ją do pokoju. Przykryłam ją kołdrą i pocałowałam w czoło. Gdy chciałam wyjść z pokoju mała krzyknęła "Zaczekaj". Tak dawno jej nie słyszałam. Odwróciłam się i zapytałam, o co chodzi. Mała pokazała: "Moge bajke". Powiedziałam, że tak i wyjęłam z szafeczki przy łóżku książkę oprawioną w grubą skórę i pisaną własnoręcznie przez te wszystkie lata nauki w Hogwarcie.
"Będę mogła porozumiewać się tylko migowym?", pokazałam. Mała kiwnęła głową i szepnęła coś niezrozumiałego. "No więc dobrze, opowiem ci teraz historię, którą opowiedział mi mój najlepszy przyjaciel, Harry. Ta historia wydarzyła się jego ojcu i przyjacielu ojca...
 Rozpędzony w ciemności motocykl wszedł w ostry zakręt tak szybko, że dwaj policjanci w ścigającym go wozie krzyknęli "łoł". Sierżant Fisher docisnął wielką stopę do hamulca, sądząc, że chłopak siedzący na tylnym siedzeniu motocykla z pewnością wpadnie pod jego koła. Jednakże motocykl minął zakręt bez strącania z siedzeń któregokolwiek z jego pasażerów i z migotem czerwonego tylnego światła zniknął w wąskiej bocznej uliczce.
 - Teraz ich mamy - krzyknął podekscytowany posterunkowy Anderson. - To ślepa uliczka!
 Przywarłszy mocno do kierownicy i ciągle wciskając pedał gazu do dechy, Fisher zdarł z bocznej części samochodu połowę lakieru, gdy w pościgu za uciekinierami skręcił w wąską uliczkę. Tam, w świetle reflektorów, stała ich zwierzyna, wreszcie nieruchoma, po trwającym kwadrans pościgu. Dwaj jeźdźcy zostali uwięzieni pomiędzy wznoszącą się ceglaną ścianą a radiowozem policyjnym, który teraz jechał ku nim, jak jakiś warczący drapieżnik o święcących oczach. Między drzwiami samochodu a ścianami uliczki była tak mała przestrzeń, że Fisher i Anderson z trudem wydobyli się z pojazdu. Czołganie się, cal po calu ku przestępcom, niczym kraby, zraniło ich godność. Fisher otarł swój obfity brzuch o ścianę, drąc przy tym guziki koszuli, by w końcu tyłkiem oderwać lusterko boczne.
 - Złazić z motoru! - ryknął do uśmiechających się głupawo młodzieńców, którzy siedzieli, wylegując się w świetle niebliskiego światła, jak gdyby ich to bawiło. Zrobili to, o co zostali poproszeni. Uwalniając się w końcu od złamanego bocznego lusterka, Fisher spiorunował ich spojrzeniem. Wydawali się mieć prawie dwadzieścia lat. Kierowca miał długie, czarne włosy; wyglądał nieprzyzwoicie dobrze, co nieprzyjemnie przypomniało Andersonowi chłopaka jego córki, gitarzystę darmozjada. Drugi chłopak również miał ciemne włosy, ale te były krótkie i rozwichrzone na wszystkie strony. Nosił okulary i szeroko się uśmiechał. Oboje ubrani byli w koszulki z wielkim złotym ptakiem; bez wątpienia był to emblemat jakiegoś ogłuszającego, niemelodyjnego zespołu rockowego.
 - Bez kasków! - wrzasnął Fisher, wodząc palcem od jednej nieokrytej głowy do drugiej. - Niewyobrażalne przekroczenie prędkości! (W rzeczywistości mknęli z taką szybkością, że Fisher nie mógł nawet zaakceptować myśli, że motocykl jest w stanie taką osiągnąć) - Nie zatrzymanie się mimo nakazów policji!
 - Z przyjemnością zatrzymalibyśmy się na pogawędkę - powiedział chłopiec w okularach. - My tylko próbowaliśmy...
 - Nie wymądrzaj się - oboje jesteście w poważnym tarapatach - warknął Anderson. - Nazwiska!
 - Nazwiska? - powtórzył długowłosy kierowca. - Ee... cóż, pomyślmy. Jest Wilberforce... Bathsheba... Elvendork...
 - A co do tego ostatniego, można użyć go zarówno dla chłopca jak i dziewczynki - dodał okularnik.
 - Och, chodziło Wam o NASZE nazwiska? - zapytał pierwszy, gdy Anderson zabulgotał z wściekłości. - Trzeba było mówić! To jest James Potter, ja jestem Syriusz Black.
 - Zaraz sprawy dla ciebie nabiorą ciemnych barw, ty mały smarkaczu! Jednak żaden, James ani Syriusz nie zwracali na nich uwagi. Czujni niczym psy myśliwskie, wzrok mieli utkwiony za Fisherem i Andersonem, ponad radiowozem, wprost w ciemnym wylocie alei. Wtedy obaj identycznymi, płynnymi ruchami sięgnęli do swoich tylnych kieszeni. Przez chwilę równą odstępowi miedzy uderzeniami serca obaj policjanci wyobrazili sobie wycelowane w nich pistolety, lecz sekundę później zobaczyli, że motocykliści wyciągnęli nic innego jak...
 - Pałeczki? - powiedział szyderczym głosem Anderson. - Para żartownisiów, tak? Dobrze, aresztujemy was, za...
 Ale Anderson nigdy nie postawił oskarżenia. James i Syriusz wykrzyknęli coś niezrozumiale i wiązki świateł z przednich reflektorów samochodu przemieściły się. Nadlatywało trzech mężczyzn - naprawdę leciało - nad aleją, na miotłach, i w tym samym momencie radiowóz zaczął stawać dęba na tylnych kołach... Kolana Fishera oszalały, usiadł twardo, Anderson potknął się o nogi swojego kolegi i upadł na niego. ŁUBUDU - TRACH-BACH- usłyszeli jak mężczyzna na miotle trzasnął w wiszący pionowo w powietrzu radiowóz i upadł, najwyraźniej nieprzytomny, na ziemię. Kawałki doszczętnie zniszczonej miotły porozlatywały się ze świstem dookoła nich. Motor ryknął, ponownie ożywając. Z szeroko rozdziawionymi ustami Fisher zebrał siły aby móc się odwrócić i spojrzeć na dwóch nastolatków.
 - Wielkie dzięki, - zawołał Syriusz przekrzykując warkot silnika. - Jesteśmy wam winni kolejkę.
 - Właśnie, miło było was spotkać - rzekł James. - A, i nie zapomnijcie: Elvendork! Jest damsko-męskie.
 Wtedy nastąpił roztrzaskujący ziemię huk, Fisher i Anderson ze strachu rzucili się sobie w ramiona, ich samochód spadł powrotem na ziemię. Teraz to motocykl zaczął ryczeć. Zanim policjanci zdążyli nie dowierzać własnym oczom, motocykl uniósł się w powietrze. James i Syriusz zniknęli w ciemnościach nocnego nieba. Ich świetlny ogon migotał za nimi niczym zanikający rubin...
Ojciec Harry'ego to sierżant Fisher, teraz już emerytowany sierżant Fisher. Policjanci szybko kończą swą karierę", zakończyłam. Mała ułożyła się wygodniej na łóżku, wtulając twarz w poduszkę. Pogłaskałam ją po głowie, odganiając kosmyk rudych włosów.
 Wróciłam na dół i wyjęłam z barku wino, a z wiszącej szafeczki cztery kieliszki. Wróciłam do salonu i położyłam na stole kieliszki, nalałam wina do każdego i usiadłam na wcześniejsze miejsce.
 - Przepraszam za opóźnienia. Mała mnie jeszcze poprosiła o przeczytanie jakiejś bajki... To o czym gadałyście?
 - Oh, no wiesz, zastanawiałyśmy się, co też ludzie z naszej szkoły teraz porabiają...
 I tak przegadałyśmy całą noc, i dopiero około pierwszej w nocy dziewczyny poszły do siebie. Poszłam sprawdzić, co u Chloe. Spała tak słodko, wyglądała tak niewinnie. Kocham ją. Poszłam do swojego pokoju i rzuciłam się na łózko w ciuchach. Po tej wizycie Ślizgońskiego duetu miałam sen o przeszłości. O Draco Malfoyu. Nie wiem, dlaczego akurat o nim śniłam. Pamiętam dokładnie wszystko.
Wojna trwa. Voldemort przed chwilą zabił Narcyzę Malfoy za to, że go okłamała. Skłamała, by dowiedzieć się, co z jej synem. Skłamała, bo Harry powiedział jej, że Draco nic nie jest. Skłamała z miłości.
Przechadzałam się właśnie wzdłuż wybrzeża, z dala od tego całego szumu i rozgardiaszu. Od widoku zakrwawionych ciał i ludzi błagających o pomoc. Od ciągłych modlitw do nieba, o życie bliskich. Od bycia zabitym. Stchórzyłam, nie wytrzymałam i musiałam stamtąd uciec. Zostawić Harry'ego i Rona na pastwę Bellatrix. Zostawić biedną Lavender Brown, przygniataną zębiskami do podłoża przez Greybacka, bo się bałam. Bałam się, że i ja tam polegnę. Szłam, nie myśląc o niczym, poruszałam się zaraz przy wodzie, by co jakiś czas fale okrywały moje bose stopy rześką wodą, pomagającą w odnalezieniu sensu do życia po tym wszystkim, co tam widziałam. Nadal nie mogę sobie wyobrazić, jakby to było, gdybym tam została zabita. Jedno celne zaklęcie i już leżę martwa. Czy Harry, Ron i Ginny płakali by za mną? Czy ktokolwiek przyszedłby na mój pogrzeb? Czy ktoś by za mną tęsknił?
Na piasku leżały białe muszelki. Kucałam i zbierałam każdą większą, dla nowego początku. Szum morza działał bardzo relaksująco, dlatego z łatwością zapominałam o tych wszystkich rzeczach, które się tam wydarzyły. Ostatnie, co stamtąd pamiętam, to Voldemorta zabijającego Narcyzę i kilka rodzin Śmierciożerców, dołączających do Zakonu, na których czele stał Lucjusz, by pomścić swą żonę.
Zobaczyłam w oddali sylwetkę mężczyzny. Stał na klifie, wpatrzony w morską toń, cały umazany krwią. Przez słońce nie widziałam jego twarzy, ani włosów, które potem okazały się być platynowymi włosami Malfoya. Mężczyzna zszedł z klifu, przygnębiony, nie zauważył mnie. Ja go zauważyłam, krzyknęłam do niego, pierwszy raz używając jego imienia. Odwrócił się, a po jego twarzy przeszedł cień nadziei, który potem znikł, zastąpiony chłodną obojętnością. On widział, jak Voldemort zabijał jego matkę. Widział, jak Zakon traktuje jego ojca, gdy ten do nich dołącza. Widział to wszystko i też uciekł. Stchórzył, jak ja. Odwrócił się, wzruszając ramionami. Poszedł prosto przed siebie, zapominając o smutkach i o tym, jak bardzo jest przygnębiony. I przede wszystkim zapominając o tym, że patrzył na mnie z nadzieją, z nadzieją, że wszystko się ułoży. Że przybędzie lepszy świat. Taki, który jest tylko dla wybranych, taki, do którego dostępu nie mają źli, tylko dobrzy. Wyłącznie dobrzy, tacy jak on przed sekundą, gdy patrzył na mnie z tym błyskiem w oku.

1.Końcówka ckliwa i wzruszająca,
że aż mnie od niej mdli... ;/
2.Malfoy powinien się za niedługo pojawić.
3.Pewnie zastanawiacie się, dlaczego Miona
tak szybko się pogodziła z Pansy i Tracey?
Otóż dziewczyny nie były największymi wrogami.
One się po prostu nie lubiły.

Opowieść o Syriuszu i Jamesie jest
opowieścią J.K.Rowling, oto link:
 KLIK
Mam ogromną nadzieję, że rozdział jednak przypadnie Wam do gustów! Czekam na krytykę w komentarzach! ;*
xoxo
Sakura

sobota, 7 września 2013

Rozdział 2.

 Obudził mnie dźwięk telefonu. Dzwoniła pani Amber. Powiedziała, że muszę odebrać Chloe, bo będą zamykać. Ubrałam spódnicę i rajstopy, rzucone przed kilkoma godzinami koło łóżka. Wzięłam jeszcze z korytarza torebkę i marynarkę, i ruszyłam w stronę samochodu. Znów się spóźniłam. Będę musiała nastawić sobie budzik. Zawsze tak jest, po pracy zasypiam i budzi mnie dopiero dźwięk telefonu, a do końca cuci głos kogoś z przedszkola. Nigdy nie nastawiam budzika, zawsze o tym zapominam.
 Dojechałam do przedszkola i odebrałam małą. Jak zwykle czekała na mnie przed bramą, z panią Amber. Podziękowałam jej. W wakacje zawsze zostaje pani Amber, w roku szkolnym jest różnie.
 Chloe znów siedzi cicho z tyłu, nie odzywa się. Z lusterka widzę, że patrzy za szybę. Przy mnie jest tylko obojętna i nieobecna. Tak dawno nie słyszałam jej głosu, jej śmiechu. Ona może mówić. I mówi, ale nie przy mnie.
 Pojechałyśmy razem do jakiejś restauracji, niedaleko naszego domu. Nigdy nie umiałam gotować tak dobrze jak Ginny, więc często jadamy na mieście. Zamówiłam nam zupę dnia. Nigdy nie wiem, co wybrać, więc zawsze biorę w ciemno.
 Ciepła zupa pomidorowa, będzie idealnym dodatkiem do tego dnia. Pomiędzy mną, a małą zawsze jest napięta atmosfera. Ona się rozluźnia tylko przy dzieciach i bliżej zaprzyjaźnionych dorosłych, przy mnie zawsze jest spięta. Nie wiem, dlaczego.
 Wróciłyśmy do domu przywitane szczekaniem psów. Ona i tak ich nie słyszy... Poszłam do kuchni zrobić herbatę. Na blacie leżał liścik od Marie. Tylko ona pisze wszystko na kolorowych kartkach wyrwanych z notesiku. Napisała, że nie może się opiekować małą i mam do niej zadzwonić, kiedy będę w domu, by mogła mi oddać klucze. Zadzwoniłam od razu po przeczytaniu. Powiedziała, że będzie za pięć minut. Ja w tym czasie zrobię ogłoszenia, w końcu dzisiaj znów idę do pracy.
 - Dzień dobry. - przywitała się Marie.
 - Dzień dobry. - odpowiedziałam jej.
 - Pewnie zastanawia się pani, dlaczego nie mogę się już opiekować Chloe?
 - Tak.
 - Muszę się uczyć i rodzice zabronili mi tu przychodzić, bym mogła odpocząć przed czekającym mnie nowym rokiem szkolnym.
 - Ah tak, to zrozumiałe. - szczerze mówiąc nic tu nie jest zrozumiałe. Przecież Marie w zeszłym roku normalnie uczęszczała do szkoły i jednocześnie opiekowała się małą, co prawda to była końcówka roku, ale jednak szkoła była.
 - Proszę, klucze. - Marie wystawiła rękę z kluczami, wzięłam je. - Do widzenia.
 - Tak, do widzenia. - powiedziałam. Marie ruszyła do furtki. - Marie, zaczekaj chwilę!
 - Tak? - odwróciła się.
 - Mogłabyś rozwiesić te ogłoszenia, gdy będzie gdzieś wolne miejsce?
 - Tak. - podeszłam do niej i wręczyłam cienki plik kartek. Marie wzięła kartki i otworzyła furtkę. Pomachała do Chloe stojącej w drzwiach i odeszła. Nawet nie zauważyłam, że mała tu przyszła. Wróciłam do środka i zamknęłam drzwi. Woda się już zagotowała. Poszłam do kuchni i wlałam wrzącą wodę do dzbanka, na którego dnie leżały dwie saszetki herbaty i rozsypany cukier. Odwróciłam się, Chloe mi się przyglądała.
 - Coś się stało, kochanie? - zapytałam, wolno poruszając ustami. Chloe pokiwała głową i pokazała gestem: "Gdzie idzie Mari". - Chloe, skarbie, Marie już tu nie będzie przychodzić.
 Zaszkliły jej się oczy, nie wiedziałam, że aż tak się do niej przywiązała.
 - Chloe, Marie była tylko opiekunką, znajdę ci nową, obiecuję.
"Ja chce Mari", pokazała. Widać czyni postępy w nauce migowego.
 - Chloe, znajdę ci lepszą opiekunkę, taką, która od ciebie tak szybko nie odejdzie. Zgadzasz się?
 Pokręciła przecząco głową. Przyklęknęłam przed nią i złapałam jej twarz w obie ręce.
 - Chloe, jesteś już dużą dziewczynką. Marie musiała sobie pójść, mówiłam ci, że tak w końcu się stanie. Nic nie trwa wiecznie.
 Znów pokręciła głową i wskazała na siebie i mnie.
 - No tak, my będziemy razem wiecznie, i aż do końca naszych dni, ale teraz proszę cię, Chloe, gdy znajdę nową opiekunkę, to ty musisz dać jej szansę.
 Chloe podniosła swoje małe rączki i przetarła oczy, płakała.
 - Oj, ale nie płacz. - przygarnęłam ją do siebie. Wtuliła się we mnie, mocno. Dawno mnie nie przytulała. Zawsze była taka krucha, jak porcelanowa lalka. Jej uczucia i odczucia też są bardzo kruche. Kocham ją.
 - Już, spokojnie, cii. - zaczęłam ją uspokajać. Nigdy nie byłam w tym dobra. Teraz łzy przestały jej lecieć, tylko co jakiś czas smarkała nosem. Zaprowadziłam ją do salonu. Usiadłam na kanapie i posadziłam sobie na kolanach. - Już w porządku?
 Zawsze muszę patrzeć jej w oczy, ona patrzy na moje usta. Pokiwała głową i spojrzała na mnie. Pocałowałam ją w czoło i znów przygarnęłam do siebie. Usłyszałam dzwonek do drzwi, wstałam. Chloe spojrzała na mnie pytającym wzrokiem.
 "Dzwonek", pokazałam. Pokiwała głową, ruszyłam do drzwi.
 - Dzień dobry? - powiedziałam, gdy zobaczyłam przybyszkę. Miała na sobie ciemnoszarą tunikę, jasne getry i czarne szpilki. Jej usta były pomalowane bezbarwnym błyszczykiem, a oczy emanowały ciepłem. Blond włosy spływały kaskadą po ramionach. Kojarzyłam ją skądś, na pewno nie z sąsiedztwa.
 - Dzień dobry, ja w sprawie tego ogłoszenia. - powiedziała i wyciągnęła z torebki kartkę, zgiętą na cztery części. Wyprostowała ją i pokazała mi moje ogłoszenie.
 - Nie myślałam, że ktoś tak szybko przyjdzie... Proszę, wejdź. - otworzyłam szerzej drzwi. Blondynka weszła, kazałam jej iść za mną i ruszyłam do salonu.
 - To jest moja córka, Chloe, by się nią opiekować będzie pani musiała umieć porozumiewać się językiem migowym. Zna go pani? - zapytałam.
 - Oczywiście. - powiedziała. - Ale nie mówmy do siebie per pani. Jestem Bea Margo West. - wyciągnęła do mnie dłoń, uścisnęłam ją.
 - Hermiona Jean Granger.
 - Znam cię, cały magiczny świat cię zna. W końcu jesteś przyjaciółką Harry'ego Pottera.
 - Ah tak, czyli ty też jesteś czarodziejką? No dobrze, to może przejdźmy do gabinetu. Chloe, zaraz wrócimy. - ostatnie zdanie powiedziałam wolno, by moja córka mogła mnie zrozumieć. Poszłyśmy z Beą do gabinetu mojego taty. Dawno tu nie byłam, ale przecież nie można wiecznie omijać tego pokoju. W powietrzu było czuć zapach kurzu, a na półkach piętrzyły się setki książek moich rodziców. To te książki czytałam, gdy byłam poza szkołą. W Hogwarcie to szkolna biblioteka była miejscem, z którego najczęściej korzystałam, w domu gabinet ojca był tym miejscem. Teraz znam te wszystkie książki, dużo razy je czytałam. Usiadłam za biurkiem.
 - Siadaj. - pokazałam krzesło naprzeciwko mojego. Bea posłusznie usiadła. - Nie musisz mieć żadnego wykształcenia, by opiekować się moją córką, jednak muszę cię poinformować o trzech bardzo istotnych sprawach. Po pierwsze: gdy mówisz do niej coś długiego, jakieś długie zdanie, lub coś opowiadasz, to mów wolno, nie pokazuj tego, bo ona od niedawna uczy się migowego. Po drugie: Chloe ma lęki nocne, dlatego musisz na nią uważać, często trudno ją wybudzić... Wiesz, co to są lęki nocne?
 Bea pokręciła przecząco głową.
 - Lęki nocne to zaburzenia snu. Mała miewa ataki, dlatego lepiej nie opowiadać jej żadnych strasznych opowieści, ani niczym nie denerwować. Może w nocy wstawać. Ma otwarte oczy, ale wciąż śpi. Rozumiesz, mniej więcej, o co chodzi?
 - To coś podobnego do lunatykowania, tak?
 - Prawie... Ataki trwają tak około kilku sekund do kilkunastu minut. Z tym różnie bywa. Gdy ma atak czasami wstaje, a czasami po prostu siada, i krzyczy. Źle reaguje na dotyk, więc uważaj przy budzeniu jej, bo może chcieć cię odepchnąć. Najlepiej, gdy ma atak, wziąć ją na ręce i lekko poklepać w policzki, powinna się obudzić, a jeśli to nie zadziała, to po prostu poczekaj aż jej przejdzie. To z grubsza tyle...
 - A po trzecie?
 - Po trzecie...? Ah tak. Nie mów przy niej niczego, co ma jakikolwiek związek z magią. Chloe ma nie wiedzieć, że istnieją czarodzieje, że sama jest czarodziejką. Staraj się przy niej nie używać magii. Nie wyciągaj przy niej różdżki, najlepiej w ogóle jej tu nie przynoś.
 - Jasne, postaram się nie zapomnieć. Od kiedy mogę zacząć?
 - Już od dzisiaj. - na twarz Bei wpłynął uśmiech.
 - Oh, niezmiernie się cieszę. Mam nadzieję, że będę się dogadywać z Chloe.
 - Tak, rzeczywiście, to bardzo ważna sprawa. Aha i jeszcze coś, wypłatę chcesz dostawać w czarodziejskich, czy mugolskich pieniądzach?
 - Czarodziejskich, jeśli można.
 - Oczywiście, to w takim razie będziesz dostawała pięć knutów za noc.
 - Dziękuję ci, Hermiono.
 - Ależ za co?
 - Za pracę.
 - Proszę bardzo, Bea.

Rozdział jako tako słaby. Mnie się nie podoba,
bo już mam w planach następne i tak w sumie, 
to nie wiem, co tu napisać. Już wiem, co zrobić
i jaka będzie kolej rzeczy, i dlatego też ten rozdział
tak marny. ;/
Przepraszam, że dodaję rozdziały z takim, a nie
innym odstępem czasowym, ale rozpoczynam 
gimnazjum i jestem na ostatnim roku w szkole 
muzycznej, więc mam trochę mało czasu na do-
dawanie tego wszystkiego. Ale kocham pisać, 
więc obiecuję Wam, iż ten blog zostanie skoń-
czony, choćby piekło miało zamarznąć, bo zosta-
wienie bloga jest moim zdaniem jak zbrodnia: nie
do wybaczenia.
Czekam na krytykę i nie krytykę w komentarzach. ;>
xoxo
Sakura
PS Zdjęcia Bei już dodane! Radzę zajrzeć na zakładkę "Bohaterowie"!
(dlaczego dodaję zdjęcia Bei, a Marie nie? Bo Bea będzie zamieszana w coś bardzo istotnego, co będzie też trudną zagadką dla Hermiony... niestety więcej nie mogę Wam powiedzieć. ;D)

poniedziałek, 2 września 2013

Liebster Blog Awards

Zostałam nominowana przez Aroosę Black, pierwszy raz w mojej karierze blogerskiej! ;*
1. Jaka jest Twoja ulubiona książka?
Hmm... Mam chyba dwie ulubione: "Harry Potter i Zakon Feniksa" i "Milczenie owiec"
2. Co według Ciebie dzieje się po śmierci?
Nie wierzę w coś takiego jak życie po śmierci. Zgon to zgon. Umiera się i tyle.
3. Kim chcesz być w przyszłości?
Lekarzem pediatrą, albo fotografem. Ale chyba bardziej to pierwsze, więcej się zarabia. xD
4. Gdyby można było cofnąć czas, co byś zmieniła?
Nie przyjęłabym tej pieprzonej walentynki.
5. Jaki jest Twój ulubiony zespół/wokalistka/wokalista/duet itp.?
Zespół: Nightwish, albo System of a down, lub Bring Me The Horizon, lub też Black Veil Brides. Wokalistka: Florence Welch. Wokalista: Mac Miller, ale on to chyba bardziej rapuje.. ;D Duet: brak.
6. Co było pierwsze: kura czy jajo?
Koło nie ma początku.
7. Ja to ja, ty to ty, kto jest głupi ja czy ty?
Oj chyba Ci się pomysły na pytania skończyły tak myślę..
8. Co sądzisz o ZSP/ZHR?
Nie znam..
9. Jakie jest Twoje hobby?
Szkicowanie, malowanie, gra na pianinie.
10. Jaki jest Twój ulubiony kolor?
Niebieski. :3
11. Jaki jest Twój ulubiony film?
"Milczenie owiec", "Sinister", "Minionki rozrabiają", "Uniwersytet potworny". Te bajki są śmiesznie, nie moja wina, że po horrorach lubię obejrzeć coś śmiesznego. ;/

Moje pytania do nominowanych:
1. Jaki lubisz sport?
2. Co lubisz robić?
3. Jakiego rodzaju muzyki słuchasz?
4. Ile czasu jesteś w świecie blogów?
5. Czy lubisz chodzić na spacery po zmroku?
6. Jaki pairing preferujesz? (jeśli w ogóle jakiś preferujesz..)
7. Cieszysz się z powrotu do szkoły, czy wolisz, by wakacje trwały dłużej?
8. Ile godzin dziennie przesiadujesz w internetach?
9. Znasz historię Jeffa the Killer i Jane the Killer?
10. Lubisz horrory?
11. Interesuje Cię, jak wygląda Śmierć? Wielu wyobraża ją sobie, jako postać w czarnym płaszczu z kapturem i kosą w kościstej, bladej dłoni, lecz jak Ty ją sobie wyobrażasz? (piszę "ją", bo nie wiem, jakiej Śmierć jest płci)

Nominowani:
http://dracohermiona.blogspot.com/
http://sevmiones-story.blogspot.com/
http://her-draco.blogspot.com/
http://dramiona-la-fin-de-la-vie.blogspot.com/
http://mademoisellemadeleine.blog.pl/
http://poemsfanfictions.blogspot.com/

xoxo
Sakura

niedziela, 1 września 2013

Rozdział 1.

 Zastanawialiście się kiedyś, jak to jest spotkać swojego wroga w pracy, w której w życiu byście go sobie nie wyobrażali? W mojej głowie panuje chaos. Nie mogę się skupić. Do Tracey Davis już się przyzwyczaiłam, ale Parkinson? Przecież zawsze mi się zdawało, że mając tak wpływowych rodziców będzie jakąś sekretarką z własnym, cieplutkim biurem i wysokimi pensjami... zresztą o samej sobie też tak myślałam. Wracając do wroga. Zaskoczyłam ją, pewnie nie myślała, że największa szlama Hogwaru, kujonica Granger będzie jakąś tam zwykłą dziwką. O niej też tak nigdy nie myślałam. Zawsze wiedziałam, że byłaby do tego zdolna, ale jednak nie mogłam jej sobie wyobrazić. Nie byłabym zdolna.
 Przemierzałam ulice Londynu w dość nietypowym stroju. Krótka, czarna mini, czerwona bluzeczka na ramiączkach z odkrytym pępkiem, biały żakiecik i kozaczki. Zazwyczaj naśmiewałam się ze skąpych strojów niektórych Ślizgonek, a teraz sama ubieram się jak one. Cóż za ironia losu.
 Gdy doszłam pod drzwi mojego domu zadzwoniłam do dzwonka. Mojej córki i tak nie obudzę. To właśnie są te "warunki", przez które nianie nie bywają długo w moich posiadłościach. Chloe jest głucha od urodzenia, przykre skutki mojej głupoty. Nie mówiłam, że gdy odeszłam z Hogwartu zaczęłam pić? To teraz mówię.
 Otworzyła mi Marie, tymczasowa opiekunka mojej córki, ma szesnaście lat. Naprawdę nie wiem, jak ona znajduje czas, żeby pilnować mojej córki od wieczora do rana. Przecież jest nastolatką, na pewno wolałaby się wyszaleć ze znajomymi, niż opiekować jakimś głuchym dzieckiem, mającym lęki nocne. Ale sprawdziłam ją: nie ma innej pracy, w szkole idzie jej dobrze, a zazwyczaj gdy wracam około piątej dom jest nienaruszony. Przywitała mnie krótkim, zaspanym "dzień dobry". Odpowiedziałam jej tym samym i weszłam do domu. Psy już zaczęły szczekać z salonu. Kocham te dwie małe istotki, zastępują mi Krzywołapka. Szkoda, że musiałam go sprzedać. Był naprawdę inteligentnym i oddanym kotem. Oczywiście nie mówię, że Dizzy i Mimzy nie są oddane, ale one to nie to samo.
 Marie wzięła z saloniku swoją torebkę i wyszła, wcześniej się żegnając i przyjmując zapłatę. Cieszę się, że dogaduje się z Chloe. Ja niestety nie mam tego przywileju.
 Zdjęłam kozaczki i poszłam do łazienki. Wyjęłam z torby ciuchy, które wczoraj zostały ze mnie zdarte siłą. Musiałam je przede wszystkim wyprać, tak jak te, które miałam na sobie. Pustą torbę wyrzuciłam na korytarz. Odkręciłam kurek i wlałam wraz ze strumieniem wody olejek o zapachu lawendy. Gdy woda była wreszcie na dobrym poziomie, bym mogła zanurzyć się całkowicie, zakręciłam kurek i weszłam do wanny. Zanurzyłam głowę, pozostawiając na powierzchni tylko czubek twarzy, bym mogła oddychać. Postanowiłam relaksować się chwilą. Mam wiele do przemyślenia. Chyba muszę wreszcie rzucić tę robotę, co nie będzie takie łatwe. Prócz tego, że gdy odeszłam z Hogwaru piłam, to po narodzinach Chloe zaczęłam brać narkotyki. Nie wiem, jak do tego doszło. Nie orientuję się, jak odnalazłam tę uliczkę i tego faceta. I przede wszystkim, nie mam pojęcia skąd wzięłam pieniądze na haszysz. Prawdopodobnie ktoś mi pomógł. Niestety raz przedawkowałam i film mi się urwał. Próbuję wyjść z tych wszystkich nałogów i pozbierać się w końcu. To jest strasznie trudne. Mam szczęście, że nie popadłam w tytoniową rozkosz, która swą wonią przyciągnie nawet najmniej zainteresowanego, a swym smakiem przypadnie do gustu każdego delikwenta. Tak przynajmniej słyszałam. Nie chciałam mieć jeszcze papierosów na sumieniu. To wszystko już mnie powoli wykańcza. Czasami chciałabym zrobić sobie krzywdę. Wziąć sznur i powiesić się na pobliskim drzewie, lub pociąć sobie każdy zakamarek ciała i czekać na Śmierć w zamkniętej łazience. Jednak nie zostawię Chloe, nie mogę. To mój obowiązek i pamiątka po mojej bezgranicznej ufności do tego rudego szmaciarza. Oczywiście nie chcę tak o niej myśleć, ale za każdym razem, gdy na nią patrzę, przypomina mi tego... tego... aż słów dla niego nie mam. Te rude włosy są największą oznaką, że jest jej ojcem. Na szczęście czekoladowe oczy ma po mnie. Te rysy twarzy zawsze będą tak łudząco go przypominać. Nigdy nie pozna swojej córki. Nie dam mu tej satysfakcji. W końcu i on za to zapłaci, ale najpierw wyjść z długów i nałogów. Tak, to na pierwszym miejscu. Później zemsta.
 Wyszłam z łazienki godzinę później. Zaraz wstanie Chloe. Poszłam do kuchni i wyjęłam z szuflady karmę dla psów, którą wsypałam do misek. Zrobiłam sobie kanapki i poszłam do salonu. Przyglądałam się zdjęciom, które stoją na kominku. Wciąż są takie, jak je zostawiłam. Są na nich tylko moi rodzice, ja z nich znikłam po użyciu Obliviate. Ciekawe, czy kiedyś wrócą do domu, czy będą mnie pamiętać, czy uda mi się zdjąć z nich zaklęcie? Wendell i Monika Wilkinsonowie nie mają córki, mają tylko marzenie o wyjeździe do Australii.
 Usłyszałam z góry kroki. Chloe chyba już wstała, dobrze, że nie miała w nocy ataku. Ciekawe, co by zrobiła Marie, gdyby jednak miała atak. W każdym razie na pewno powiedziałaby mi o tym. Chloe zeszła na dół, przywitana szczekaniem psów. I tak ich nie usłyszy. Uśmiechnęłam się do niej i pokazałam, że idę do kuchni. Czasem, gdy mówię coś krótkiego, używam tylko gestów. Ale zazwyczaj mówię i pokazuję. Ona od niedawna uczy się języka migowego, więc jeszcze czyta z ruchu warg.
 Zrobiłam jej ciepłe kakao i trzy kanapki z serem i szczypiorkiem. Poszłam jej zanieść. Siedziała na kanapie i przytulała Mimzy, drugą ręką drapiąc za uchem Dizzy. Położyłam talerz i kubek na stole.
 - Jak się spało? - zapytałam. Chloe podniosła kciuk w górę, biorąc do ręki kanapkę. - To dobrze.
 Naprawdę ją kocham, ale czasem trudno mi jest pogodzić się z jej głuchotą. Wiem, że ma już prawie cztery lata i jest głucha od urodzenia, ale po prostu trudno mi jest z nią żyć. Nic nie mówi, a przy mnie to się nawet nie śmieje. Szkoda, że to przeze mnie. Przeze mnie to wszystko. Jej choroba, lęki, wszystko.
 Gdy zjadła poszła na górę, a za nią psy. Wróciła piętnaście minut później już ubrana. Dziś założyła różową sukieneczkę z małymi różyczkami na dole. Ślicznie w niej wygląda. Tak słodko, niewinnie, jak moja córka. Kocham ją i wiem, że często to powtarzam. Szkoda, że jej tego nie mówię. Może zmieniłaby nastawienie do mnie i również zaczęła okazywać jakoś uczucia wobec mnie? Kto wie...
 Prawie siódma, pora zawieźć ją do przedszkola. Ubrałam jej dżinsową katanę i różowe balerinki, a sama wzięłam moją czarną marynarkę i tego samego koloru szpilki i torebkę. Zabrałam jeszcze kluczyki do samochodu i ruszyłam z małą do auta. Pomogłam jej się zapiąć i usiadłam za kierownicą. Mijałyśmy domki, pojedyncze drzewa i żywopłoty. Widziałyśmy bawiące się dzieci, brudne podwórkowe psy i rodziców spieszących do pracy. Zwykły codzienny widok.
 Dojechałyśmy do niepublicznego przedszkola dla głuchoniemych. Już z daleka widziałyśmy ten dwupiętrowy budynek, pomalowany farbą koloru bzów. Gdzieniegdzie były tam jakieś mniejsze rysunki: koniki, kwiatki, tęcze, lalki. Słowem: arcydzieła dzieci chodzących do przedszkola. Przeszłyśmy przez furtkę, przywitane dźwiękiem skrzypiących zawiasów: to miejsce było naprawdę ciche. Idąc żwirową ścieżką mijałyśmy krzaki róż, nad którymi latały pszczoły i bąki. Na końcu ścieżki po lewej stronie były schody, a dalej, gdzie była łąka, ustawiony został mały plac zabaw, na którym bawiło się kilkoro dzieci. Poszłyśmy w górę schodami, by zameldować przyjście Chloe. Przywitałam się skinieniem głowy z Rosemary Bill, również jest samotną matką, córka odziedziczyła po niej głuchotę. Żal mi takich ludzi. Cierpiących, cichych, samotnych.
 Poszłam do sali motylkowej, gdzie uczęszczała moja córka. Przywitałam się z opiekunką, panią Amber. Bardzo miła z niej osóbka. Jest kreatywna, dobra, uczynna. Nie to co ja. Porozmawiałam z nią chwilę i wyszłam, by nie rozpocząć rozmowy o rodzinie. Zawsze tak jest. Pytają, dlaczego tylko ja ją odprowadzam i przyprowadzam, dlaczego nie ktoś z rodziny. A co ja mam im odpowiedzieć? Że ojciec Chloe jest skończonym dupkiem? Że usunęłam pamięć jej dziadkom i nie wiem, gdzie są, i jakie jest przeciw zaklęcie? Że na wojnie, w świecie czarodziejów, zamordowano mojego wuja? Zawsze kończę te rozmowy zanim w ogóle dojdzie do tego tematu.
 Znów przeszłam przez tę skrzypiącą furtkę. Mogliby ją wreszcie naoliwić. Kliknęłam przycisk na kluczyku i usłyszałam dwa piski od strony mojego auta, którego światła wraz z piskiem zapaliły się i zgasły dwukrotnie. Ruszyłam, a za oknami miałam ten sam obraz, co zawsze. Szara, nudna, przytłaczająca rzeczywistość.
 I z powrotem w domu. Wreszcie mogę się położyć. Kierowałam się do sypialni, jednocześnie zdejmując buty i marynarkę, gdy usłyszałam dzwonek do drzwi. Przerwałam dotychczasowe czynności i skierowałam się w stronę źródła dźwięku.
 - Cześć, Mionka. Mogę wejść? - zapytała Gin i przytuliła mnie. Moja przyjaciółka miała wściekłość wypisaną na twarzy, wiedziałam, że będzie to dłuższa rozmowa. Bez słowa otworzyłam szerzej drzwi i skierowałam się do salonu.
 - Coś się stało, Ginny? - przyniosłam z kuchni dwa kubki herbaty.
 - To Zabini, znów doprowadza mnie do szału!
 - To go zwolnij, Gin, przecież to ty jesteś szefową w tej restauracji. - wzruszyłam ramionami.
 - Już ci tłumaczyłam, że nie mogę...
 - Powiesz mi wreszcie, co to za dług? Czy będziesz za każdym razem przy naszej rozmowie sprawnie ten fakt omijać?
 - No przepraszam, ale to takie żenujące... Ja nawet nie wiem, jak do tego doszło... Nie mogę ci tego powiedzieć!
 - Ginny, jesteśmy najlepszymi przyjaciółkami, powinnyśmy mówić sobie wszystko. - tak naprawdę, to ja sama nie mówię jej wszystkiego. Jestem straszną osobą.
 - Przepraszam cię, Mionka, ale ja nie jestem w stanie ci tego powiedzieć... Może kiedy indziej, ale niczego nie obiecuję...
 - No więc dobrze. To może chociaż powiedz, czym Zabini cię tym razem doprowadził do takiego stanu?
 - Przypalił naleśniki.
 - I to tyle?
 - Ale, Miona, ty nie rozumiesz! Dla porządnego kucharza to jest najprostsze danie na świecie!
 - To daj go na zmywak. Nie zwolnisz go, ale przynajmniej nie będzie przypalał jedzenia.
 - Wiesz co? Masz rację. To jest całkiem niezły pomysł. Jesteś najlepsza! - Ruda znów mnie przytuliła. Gdyby tylko znała prawdę.
 - Taak... - mruknęłam, wreszcie ją obejmując. Jestem okropną osobą...
 - Chciałabyś może przyjść z Chloe na rocznicę otwarcia restauracji w tę sobotę? - zapytała.
 - Wiesz, Gin, mała ma w sobotę wizytę u dentysty. Przepraszam. - ...złą do szpiku kości...
 - Oh, ale pech. No nic, to może przyjdziecie w piątek? Tak bez okazji? - widziałam w jej oczach nadzieję.
 - Nie, Ginny, przepraszam, ale w ten piątek Chloe ma zajęcia z Kasandrą. No wiesz, tą która uczy języka migowego. - ...najgorszą przyjaciółką na świecie.
 - Ojej, to chyba jakieś fatum. No nic, to jak będziecie mieć czas, to przyjdźcie. Diana się ucieszy, strasznie lubi dzieci. - Ginny cmoknęła mnie szybko w policzek i wyszła. Pewnie zastanawiacie się, dlaczego jej odmówiłam? Otóż mam klientów. Strasznie namolnych klientów, którzy płacą fortunę za każdą noc spędzoną ze mną. Nie mogę im odmówić. Potrzebuję pieniędzy.
 Poszłam do sypialni i rzuciłam koło łóżka rajstopy i spódnicę. Położyłam się na łóżku i przykryłam kołdrą po same uszy. Odpłynęłam w błogi sen, pełen myśli kumulujących się przez te niecałe dwa dni.

I jak pierwszy rozdział? Podoba się?
Liczę na Wasze opinie. ;*
xoxo
Sakura