niedziela, 1 września 2013

Rozdział 1.

 Zastanawialiście się kiedyś, jak to jest spotkać swojego wroga w pracy, w której w życiu byście go sobie nie wyobrażali? W mojej głowie panuje chaos. Nie mogę się skupić. Do Tracey Davis już się przyzwyczaiłam, ale Parkinson? Przecież zawsze mi się zdawało, że mając tak wpływowych rodziców będzie jakąś sekretarką z własnym, cieplutkim biurem i wysokimi pensjami... zresztą o samej sobie też tak myślałam. Wracając do wroga. Zaskoczyłam ją, pewnie nie myślała, że największa szlama Hogwaru, kujonica Granger będzie jakąś tam zwykłą dziwką. O niej też tak nigdy nie myślałam. Zawsze wiedziałam, że byłaby do tego zdolna, ale jednak nie mogłam jej sobie wyobrazić. Nie byłabym zdolna.
 Przemierzałam ulice Londynu w dość nietypowym stroju. Krótka, czarna mini, czerwona bluzeczka na ramiączkach z odkrytym pępkiem, biały żakiecik i kozaczki. Zazwyczaj naśmiewałam się ze skąpych strojów niektórych Ślizgonek, a teraz sama ubieram się jak one. Cóż za ironia losu.
 Gdy doszłam pod drzwi mojego domu zadzwoniłam do dzwonka. Mojej córki i tak nie obudzę. To właśnie są te "warunki", przez które nianie nie bywają długo w moich posiadłościach. Chloe jest głucha od urodzenia, przykre skutki mojej głupoty. Nie mówiłam, że gdy odeszłam z Hogwartu zaczęłam pić? To teraz mówię.
 Otworzyła mi Marie, tymczasowa opiekunka mojej córki, ma szesnaście lat. Naprawdę nie wiem, jak ona znajduje czas, żeby pilnować mojej córki od wieczora do rana. Przecież jest nastolatką, na pewno wolałaby się wyszaleć ze znajomymi, niż opiekować jakimś głuchym dzieckiem, mającym lęki nocne. Ale sprawdziłam ją: nie ma innej pracy, w szkole idzie jej dobrze, a zazwyczaj gdy wracam około piątej dom jest nienaruszony. Przywitała mnie krótkim, zaspanym "dzień dobry". Odpowiedziałam jej tym samym i weszłam do domu. Psy już zaczęły szczekać z salonu. Kocham te dwie małe istotki, zastępują mi Krzywołapka. Szkoda, że musiałam go sprzedać. Był naprawdę inteligentnym i oddanym kotem. Oczywiście nie mówię, że Dizzy i Mimzy nie są oddane, ale one to nie to samo.
 Marie wzięła z saloniku swoją torebkę i wyszła, wcześniej się żegnając i przyjmując zapłatę. Cieszę się, że dogaduje się z Chloe. Ja niestety nie mam tego przywileju.
 Zdjęłam kozaczki i poszłam do łazienki. Wyjęłam z torby ciuchy, które wczoraj zostały ze mnie zdarte siłą. Musiałam je przede wszystkim wyprać, tak jak te, które miałam na sobie. Pustą torbę wyrzuciłam na korytarz. Odkręciłam kurek i wlałam wraz ze strumieniem wody olejek o zapachu lawendy. Gdy woda była wreszcie na dobrym poziomie, bym mogła zanurzyć się całkowicie, zakręciłam kurek i weszłam do wanny. Zanurzyłam głowę, pozostawiając na powierzchni tylko czubek twarzy, bym mogła oddychać. Postanowiłam relaksować się chwilą. Mam wiele do przemyślenia. Chyba muszę wreszcie rzucić tę robotę, co nie będzie takie łatwe. Prócz tego, że gdy odeszłam z Hogwaru piłam, to po narodzinach Chloe zaczęłam brać narkotyki. Nie wiem, jak do tego doszło. Nie orientuję się, jak odnalazłam tę uliczkę i tego faceta. I przede wszystkim, nie mam pojęcia skąd wzięłam pieniądze na haszysz. Prawdopodobnie ktoś mi pomógł. Niestety raz przedawkowałam i film mi się urwał. Próbuję wyjść z tych wszystkich nałogów i pozbierać się w końcu. To jest strasznie trudne. Mam szczęście, że nie popadłam w tytoniową rozkosz, która swą wonią przyciągnie nawet najmniej zainteresowanego, a swym smakiem przypadnie do gustu każdego delikwenta. Tak przynajmniej słyszałam. Nie chciałam mieć jeszcze papierosów na sumieniu. To wszystko już mnie powoli wykańcza. Czasami chciałabym zrobić sobie krzywdę. Wziąć sznur i powiesić się na pobliskim drzewie, lub pociąć sobie każdy zakamarek ciała i czekać na Śmierć w zamkniętej łazience. Jednak nie zostawię Chloe, nie mogę. To mój obowiązek i pamiątka po mojej bezgranicznej ufności do tego rudego szmaciarza. Oczywiście nie chcę tak o niej myśleć, ale za każdym razem, gdy na nią patrzę, przypomina mi tego... tego... aż słów dla niego nie mam. Te rude włosy są największą oznaką, że jest jej ojcem. Na szczęście czekoladowe oczy ma po mnie. Te rysy twarzy zawsze będą tak łudząco go przypominać. Nigdy nie pozna swojej córki. Nie dam mu tej satysfakcji. W końcu i on za to zapłaci, ale najpierw wyjść z długów i nałogów. Tak, to na pierwszym miejscu. Później zemsta.
 Wyszłam z łazienki godzinę później. Zaraz wstanie Chloe. Poszłam do kuchni i wyjęłam z szuflady karmę dla psów, którą wsypałam do misek. Zrobiłam sobie kanapki i poszłam do salonu. Przyglądałam się zdjęciom, które stoją na kominku. Wciąż są takie, jak je zostawiłam. Są na nich tylko moi rodzice, ja z nich znikłam po użyciu Obliviate. Ciekawe, czy kiedyś wrócą do domu, czy będą mnie pamiętać, czy uda mi się zdjąć z nich zaklęcie? Wendell i Monika Wilkinsonowie nie mają córki, mają tylko marzenie o wyjeździe do Australii.
 Usłyszałam z góry kroki. Chloe chyba już wstała, dobrze, że nie miała w nocy ataku. Ciekawe, co by zrobiła Marie, gdyby jednak miała atak. W każdym razie na pewno powiedziałaby mi o tym. Chloe zeszła na dół, przywitana szczekaniem psów. I tak ich nie usłyszy. Uśmiechnęłam się do niej i pokazałam, że idę do kuchni. Czasem, gdy mówię coś krótkiego, używam tylko gestów. Ale zazwyczaj mówię i pokazuję. Ona od niedawna uczy się języka migowego, więc jeszcze czyta z ruchu warg.
 Zrobiłam jej ciepłe kakao i trzy kanapki z serem i szczypiorkiem. Poszłam jej zanieść. Siedziała na kanapie i przytulała Mimzy, drugą ręką drapiąc za uchem Dizzy. Położyłam talerz i kubek na stole.
 - Jak się spało? - zapytałam. Chloe podniosła kciuk w górę, biorąc do ręki kanapkę. - To dobrze.
 Naprawdę ją kocham, ale czasem trudno mi jest pogodzić się z jej głuchotą. Wiem, że ma już prawie cztery lata i jest głucha od urodzenia, ale po prostu trudno mi jest z nią żyć. Nic nie mówi, a przy mnie to się nawet nie śmieje. Szkoda, że to przeze mnie. Przeze mnie to wszystko. Jej choroba, lęki, wszystko.
 Gdy zjadła poszła na górę, a za nią psy. Wróciła piętnaście minut później już ubrana. Dziś założyła różową sukieneczkę z małymi różyczkami na dole. Ślicznie w niej wygląda. Tak słodko, niewinnie, jak moja córka. Kocham ją i wiem, że często to powtarzam. Szkoda, że jej tego nie mówię. Może zmieniłaby nastawienie do mnie i również zaczęła okazywać jakoś uczucia wobec mnie? Kto wie...
 Prawie siódma, pora zawieźć ją do przedszkola. Ubrałam jej dżinsową katanę i różowe balerinki, a sama wzięłam moją czarną marynarkę i tego samego koloru szpilki i torebkę. Zabrałam jeszcze kluczyki do samochodu i ruszyłam z małą do auta. Pomogłam jej się zapiąć i usiadłam za kierownicą. Mijałyśmy domki, pojedyncze drzewa i żywopłoty. Widziałyśmy bawiące się dzieci, brudne podwórkowe psy i rodziców spieszących do pracy. Zwykły codzienny widok.
 Dojechałyśmy do niepublicznego przedszkola dla głuchoniemych. Już z daleka widziałyśmy ten dwupiętrowy budynek, pomalowany farbą koloru bzów. Gdzieniegdzie były tam jakieś mniejsze rysunki: koniki, kwiatki, tęcze, lalki. Słowem: arcydzieła dzieci chodzących do przedszkola. Przeszłyśmy przez furtkę, przywitane dźwiękiem skrzypiących zawiasów: to miejsce było naprawdę ciche. Idąc żwirową ścieżką mijałyśmy krzaki róż, nad którymi latały pszczoły i bąki. Na końcu ścieżki po lewej stronie były schody, a dalej, gdzie była łąka, ustawiony został mały plac zabaw, na którym bawiło się kilkoro dzieci. Poszłyśmy w górę schodami, by zameldować przyjście Chloe. Przywitałam się skinieniem głowy z Rosemary Bill, również jest samotną matką, córka odziedziczyła po niej głuchotę. Żal mi takich ludzi. Cierpiących, cichych, samotnych.
 Poszłam do sali motylkowej, gdzie uczęszczała moja córka. Przywitałam się z opiekunką, panią Amber. Bardzo miła z niej osóbka. Jest kreatywna, dobra, uczynna. Nie to co ja. Porozmawiałam z nią chwilę i wyszłam, by nie rozpocząć rozmowy o rodzinie. Zawsze tak jest. Pytają, dlaczego tylko ja ją odprowadzam i przyprowadzam, dlaczego nie ktoś z rodziny. A co ja mam im odpowiedzieć? Że ojciec Chloe jest skończonym dupkiem? Że usunęłam pamięć jej dziadkom i nie wiem, gdzie są, i jakie jest przeciw zaklęcie? Że na wojnie, w świecie czarodziejów, zamordowano mojego wuja? Zawsze kończę te rozmowy zanim w ogóle dojdzie do tego tematu.
 Znów przeszłam przez tę skrzypiącą furtkę. Mogliby ją wreszcie naoliwić. Kliknęłam przycisk na kluczyku i usłyszałam dwa piski od strony mojego auta, którego światła wraz z piskiem zapaliły się i zgasły dwukrotnie. Ruszyłam, a za oknami miałam ten sam obraz, co zawsze. Szara, nudna, przytłaczająca rzeczywistość.
 I z powrotem w domu. Wreszcie mogę się położyć. Kierowałam się do sypialni, jednocześnie zdejmując buty i marynarkę, gdy usłyszałam dzwonek do drzwi. Przerwałam dotychczasowe czynności i skierowałam się w stronę źródła dźwięku.
 - Cześć, Mionka. Mogę wejść? - zapytała Gin i przytuliła mnie. Moja przyjaciółka miała wściekłość wypisaną na twarzy, wiedziałam, że będzie to dłuższa rozmowa. Bez słowa otworzyłam szerzej drzwi i skierowałam się do salonu.
 - Coś się stało, Ginny? - przyniosłam z kuchni dwa kubki herbaty.
 - To Zabini, znów doprowadza mnie do szału!
 - To go zwolnij, Gin, przecież to ty jesteś szefową w tej restauracji. - wzruszyłam ramionami.
 - Już ci tłumaczyłam, że nie mogę...
 - Powiesz mi wreszcie, co to za dług? Czy będziesz za każdym razem przy naszej rozmowie sprawnie ten fakt omijać?
 - No przepraszam, ale to takie żenujące... Ja nawet nie wiem, jak do tego doszło... Nie mogę ci tego powiedzieć!
 - Ginny, jesteśmy najlepszymi przyjaciółkami, powinnyśmy mówić sobie wszystko. - tak naprawdę, to ja sama nie mówię jej wszystkiego. Jestem straszną osobą.
 - Przepraszam cię, Mionka, ale ja nie jestem w stanie ci tego powiedzieć... Może kiedy indziej, ale niczego nie obiecuję...
 - No więc dobrze. To może chociaż powiedz, czym Zabini cię tym razem doprowadził do takiego stanu?
 - Przypalił naleśniki.
 - I to tyle?
 - Ale, Miona, ty nie rozumiesz! Dla porządnego kucharza to jest najprostsze danie na świecie!
 - To daj go na zmywak. Nie zwolnisz go, ale przynajmniej nie będzie przypalał jedzenia.
 - Wiesz co? Masz rację. To jest całkiem niezły pomysł. Jesteś najlepsza! - Ruda znów mnie przytuliła. Gdyby tylko znała prawdę.
 - Taak... - mruknęłam, wreszcie ją obejmując. Jestem okropną osobą...
 - Chciałabyś może przyjść z Chloe na rocznicę otwarcia restauracji w tę sobotę? - zapytała.
 - Wiesz, Gin, mała ma w sobotę wizytę u dentysty. Przepraszam. - ...złą do szpiku kości...
 - Oh, ale pech. No nic, to może przyjdziecie w piątek? Tak bez okazji? - widziałam w jej oczach nadzieję.
 - Nie, Ginny, przepraszam, ale w ten piątek Chloe ma zajęcia z Kasandrą. No wiesz, tą która uczy języka migowego. - ...najgorszą przyjaciółką na świecie.
 - Ojej, to chyba jakieś fatum. No nic, to jak będziecie mieć czas, to przyjdźcie. Diana się ucieszy, strasznie lubi dzieci. - Ginny cmoknęła mnie szybko w policzek i wyszła. Pewnie zastanawiacie się, dlaczego jej odmówiłam? Otóż mam klientów. Strasznie namolnych klientów, którzy płacą fortunę za każdą noc spędzoną ze mną. Nie mogę im odmówić. Potrzebuję pieniędzy.
 Poszłam do sypialni i rzuciłam koło łóżka rajstopy i spódnicę. Położyłam się na łóżku i przykryłam kołdrą po same uszy. Odpłynęłam w błogi sen, pełen myśli kumulujących się przez te niecałe dwa dni.

I jak pierwszy rozdział? Podoba się?
Liczę na Wasze opinie. ;*
xoxo
Sakura

9 komentarzy:

  1. Wiesz, co ? Już wiem, że będę to czytala, bardzo mi sie podoba. Noe rozpisuje sie bo pisze z tanleta, mastepnym razem dodam dluzszy komentarz. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Wreszcie doczekałam się pierwszego rozdziału, dziękuję, że go napisałaś :*
    Bardzo mi się podoba. Masz ogromny talent do pisania. Strasznie jestem ciekawa, co będzie dalej - jakbyś mogła to powiadom mnie, kiedy napiszesz następny rozdział :)
    Życzę sukcesów.
    Jeśli zainteresowały Cię moja blogowa "książka" codziennie wstawiam nowy rozdział i zapraszam : www.mademoisellemadeleine.blog.pl
    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak zwykle genialnie ;D Zazdroszczę Ci takiego talentu ;3 Nigdy nie wyobrażałam sobie Ginny jako szefowej restauracji... Zawsze jako kogoś związanego z quidditchem. Diana, takie samo imię nosi koń którym się zajmuję (albo raczej zajmowałam). Pozostaje mi tylko czekać na II rozdział.
    Pozdrawiam.
    Aroosa

    OdpowiedzUsuń
  4. Zaczęłam czytać i muszę przyznać, że mnie zaintrygowałaś :) Pomysł jest naprawdę genialny i jestem bardzo ciekawa, co będzie dalej :D
    http://dramiona-la-fin-de-la-vie.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  5. Intrygujesz. Masz fajny styl pisania, lekki. Pomysł też jest świetny i podoba mi się, że poruszać problem dzieci głuchoniemych.:] Myślę,że będę wpadać częściej.
    Pozdrawiam,
    la_tua_cantante_

    www.amor-deliria-nervosa-dramione.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  6. Rany. Niesamowite!
    Naprawdę mi się podoba.

    OdpowiedzUsuń
  7. Zaczynam zdawać sobie sprawę, że chyba brałam się już kiedyś za Twojego bloga, ale z jakiegoś powodu nie przeczytałam do końca. Mówię Ci, to pewnie przez chemię. Nienawidzę chemii.

    Zaskoczyłaś mnie historią Hermiony, Chole, długami i nałogami. Troszkę mnie dziwi Twoje podejście do nałogu nikotynowego, biorąc pod uwagę że Twoja Grangerówna ma do czynienia z alkoholizmem i narkomanią. W gruncie rzeczy, fajki to przy tym pikuś xD
    Tak czy siak, to co tworzysz jest naprawdę intrygujące. Fakt, że poruszasz trudny temat głuchoniemych, punktuje na Twoją korzyść.
    Pozdrawiam,
    Mad,

    OdpowiedzUsuń
  8. Rozdział ciekawy i to bardzo.
    Pozdrawiam, Melo

    OdpowiedzUsuń