sobota, 8 listopada 2014

Rozdział 11.

 Przed rozprawą w sądzie postanowiłam jeszcze raz porozmawiać z Beą i Ronaldem. Musiałam się dowiedzieć, dlaczego tak naprawdę zabrali mi Małą. Ostatnio przecież nic sobie nie wyjaśniliśmy.

 - Cześć, Hermiono. - przywitała się Bea cicho, dosiadając się do mnie z Ronem. Uśmiechnęłam się do nich. - Możesz pytać, postaramy się odpowiedzieć na wszystko.

 - W porządku... To może najpierw zapytam, dlaczego?

 - Bea... nie może mieć dzieci. - odpowiedział Ron, powoli, jakby obawiając się wybuchu. - Powiedziałem jej raz, że mam dziecko z tobą.

 - Ja zapytałam, czy so bie z nią radzisz, a Ron na to, że nie wie. Więc postanowiliśmy cię poszukać. I na początku chcieliśmy tylko zapytać, czy nie moglibyśmy jej dzielić. No wiesz, bo w końcu to też twoje dziecko i... ona by mogła u nas przebywać co jakiś czas, a kiedy indziej u ciebie, ale... jak zobaczyłam, jak ty żyjesz i że Chloe żyłaby tylko i wyłącznie w świecie mugoli, to...

 - Powiedziała to mnie i to ja zarządziłem, żebyśmy Chloe ci ukradli. Myślałem wtedy, że nie zgodziłabyś się, żeby ona o magii wiedziała, żeby mnie poznała. Byłem wściekły i rozczarowany. I... po prostu to tak wyszło.

 - No dobrze, to zrozumiałe, ale po co modyfikowaliście jej pamięć? I tak dużo ze mną nie przebywała, a w dodatku jest jeszcze dzieckiem, prędzej czy później zapomniałaby o pewnych faktach, zawsze tak jest.

 - Nie chcieliśmy, żeby cierpiała wiedząc, iż nie jest z prawdziwą matką. - powiedziała po chwili milczenia Bea.

 - No ale przecież... mogliście uzgodnić to ze mną. Dlaczego od razu założyliście, że nie zgodzę się na taki układ? - Ron wzruszył bezradnie ramionami. - Dobrze... to chyba wszystko, co chciałam wiedzieć.

 - Wiesz, Miona, ja chyba myślę, że... moglibyśmy ci ją oddać bez tej rozprawy w sądzie. Nie chcemy rozgłosu.

 - W-w porządku. Porozmawiam z Malfoyem i postaram się coś uzgodnić.

*

 - Jak to chcesz odwołać sprawę?!

 - Rozmawiałam dzisiaj z nimi, powiedzieli, że mogą ją oddać bez problemu. Po prostu wcześniej, gdy do nich przyszłam myśleli, że to nie będzie aż tak poważne. Mówili coś o procedurach i karze, wystraszyli się.

 - A tłumaczyli ci, dlaczego ci ją zabrali? Granger, przecież oni ukradli ci dziecko, gdyby to była jakaś rzecz... powiedzmy, portfel czy same pieniądze, to rozumiałbym to, ale to jest żywa, niewinna osoba, należy im się kara!

 - Nie znasz ich! Oni też mają ciężko!

 - Niby jak?!

 - Bea nie może mieć dzieci, nie znam szczegółów, ale to jest raczej prawdą. W dodatku teraz przez tę sprawę mogą wypaść w złym świetle. Oni potrzebują pomocy, nie kary!

 - Skoro są tacy bez winy to dlaczego nie przygarnęli dziecka z sierocińca? Wiesz, ile tam jest pokrzywdzonych dzieci? Tamte mogli wziąć, a nie kraść cudze!

 - Ale Ron powiedział, że chciał najpierw ze mną porozmawiać na ten temat, nie chciał jej z początku kraść.

 - Nie mogę już cofnąć tej sprawy, to zaszło za daleko. - powiedział w końcu, po długim mierzeniu się wzrokiem.

 - Kompletnie nic się nie da zrobić? - zapytałam z nadzieją, jednak znając już odpowiedź.

 - Niestety. - cóż, nie pomyliłam się.

*

 - Co taka smutna? Uśmiechnij się. - powiedziała Ginny, gdy wychodziliśmy z teatru. Sztuka była naprawdę dobrze zrobiona, jak na amatorkę, ja jednak wciąż myślałam o tej rozprawie w sądzie. Jak dla mnie też byłoby lepiej bez niej. Już wszyscy zapomnieli o przyjaciółce Harry'ego Pottera, żyjącej w świecie mugoli, a jeśli teraz dowiedzieliby się o tym... mogliby dobrać się też do samego Harry'ego. Węszyliby i bałam się, że mogliby dowiedzieć się o związku Pottera z Didierem. Gin o nim nie wie, bo niczego nie podejrzewa, ale prasa to co innego. Wciąż pamiętam te problemy spowodowane przez Reetę Skeeter, w dodatku bezpodstawne.

 - Moja babcia zawsze mówiła, że jeśli człowiek nie może uśmiechnąć się sam, to trzeba mu pomóc. - rzekł Didier. Podszedł do mnie i podniósł kąciki moich ust w górę. Teraz naprawdę się uśmiechnęłam. - Fajnie jest uszczęśliwiać ludzi. - Harry popatrzył na niego ciepłym wzrokiem, uśmiechając się lekko. Didier odwzajemnił uśmiech.

 - Fajnie to jest mieć przyjaciół. - powiedziała Ruda, obejmując mnie i Harry'ego ramieniem. Próbowała jeszcze sięgnąć Didiera, lecz jej się to nie udało. Zaśmiała się. - Idziemy do mojej restauracji coś zjeść?

 - Pewnie. - odezwałam się wreszcie. Od dłuższego czasu nic nie mówiłam.

 - Dzisiaj daniem głównym jest... czekajcie, zadzwonię do Diany. - zaczęła grzebać w torebce.

 - Nie trzeba, Ginny. Dowiemy się na miejscu. - powiedział Harry, z ulgą przyjmując zdjęcie szczupłego, acz silnego ramienia Rudej.

Jak postanowiliśmy, tak zrobiliśmy i już po kilku minutach byliśmy na miejscu. Ja, Harry i Didier zajęliśmy stolik pod oknem, a Ginny podeszła do lady, witając się uśmiechem z kobietą zań stojącą. Prawdopodobnie była to nowa pracownica, gdyż nie mogłam sobie przypomnieć jej twarzy.

- Ta restauracja przypomina mi restaurację Serafiny. Ta sama kolorystyka i atmosfera, tyle że otoczenie jest tu... bardziej przyjazne - stwierdził Didier, uśmiechając się na widok bawiących się na placu dzieci.

- Też mi się z tym skojarzyło. - Po słowach Harry'ego zapanowała nad wyraz drętwa cisza. Ginny poganiała swoich pracowników, czym rozbawiła niektórych gości, a ja rozmyślałam o wszystkim.

Gdyby spojrzeć na wszystko z boku, dopiero teraz zaczęłam... żyć. Wcześniej wszystko, co robiłam, to praca i opieka nad Małą, domem i psami. Zastanawia mnie, jak mogłam tak nisko upaść. Przecież udało mi się tyle osiągnąć. Zdawało mi się, że wiele osiągnęłam.

Za bardzo się starałam?

- Wróciłam. - Gin dosiadła się na krzesło obok mnie i uśmiechnęła. - Skoro wszyscy robią to, co robić powinni... - Zgromiła Zabiniego, sprzątającego sąsiedni stolik, wzrokiem. - ...Zaraz ktoś przyjdzie nas obsłużyć.

- Bardzo przytulna restauracja - rzekł do niej Didier, unosząc kąciki ust.

- Mam nadzieje, że jedzenie również przypadnie ci do gustu.

Wiem, że krótkie, ale to mi przejdzie. Wypadłam z wprawy...

1 komentarz: